sobota, 17 stycznia 2015

Scarlett Misja 2

Czasami już nie wiem co robię na tym świecie. Chcesz odetchnąć, od wszystkiego zostawisz nawet smoka. Czujesz uspokajający zapach trawy po deszczu, jak wiatr plącze ci włosy i lekko muska policzki, a nagle spokój nad którym tak pracowałeś by go odzyskać prysł, zniknął w tym samym momencie, kiedy usłyszałam dźwięk ala ryk obdzieranego ze skóry na żywca łosie. Rzeczywistość okazała się gorsza. Było to jedno z niesfornych dzieciaków. Ujrzałam na polanie matkę z czwórką brzdąców. Przewróciłam oczami i udałam się w przeciwną stronę. Po chwili poczułam, że coś przyczepiło mi się do nogi. Okazało się, że to ten mały "łoś". Chwyciłam go na ręce i oddałam matce. Po chwili moja niechęć do tego co chciałabym aby była ostatnim czynem na Ziemi, została ubrana przez kobietę w słowa:
- Dzieciaki cię polubiły, mogłaby ich pani popilnować? - zapytała, a kiedy zobaczyła moją zniechęconą minę dodała- To tylko 15 minut.
-Czy ja wyglądam na niańkę?- burknęłam pod nosem, ale usłyszała.
-10 minut i zaraz wracam- spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
-No dobrze, ale tylko 10 minut.- odparłam już zmęczona tą całą sytuacją.
Po chwili kobieta znikła wśród gęstych drzew i zarośli.
- No dobra dzieciaki- zmierzyłam każde wzrokiem- odliczamy mamie 10 minut.
Zdałam sobie sprawę, że dzieci są gorsze od goblinów. Musiałam zdjąć płaszcz, bo jedno z nich na jego widok płakało, więc powiesiłam go na gałęzi. W wewnętrznej kieszeni miałam sztylet, starałam tak zadbać o to aby nie dostał się w ręce dzieciaków.
-Pobawmy się w zabawę: Nie uciekamy cioci Scarlett- powiedziałam kładąc się na trawie i przymykając oczy, ale nie minęła nawet dobra minuta, a ja już byłam w stanie stwierdzić, że obecna cisza powinna mnie zaniepokoić.
Natychmiast zerwałam się na równe nogi. Po dokładnej analizie okolicy stwierdziłam, że czegoś brakuje.
Cholera.- pomyślałam. Żałuję całego dzisiejszego dnia. Tak, żałuje go już przed zachodem słońca. To takie cudowne uczucie zniszczyć dzień, który miał być kompletnie niezniszczalny. Pełen spokojnego oddechu i rytmicznej mowy serca, bez przyśpieszenia.
-po co ja się w to plątałam?- rzuciłam na wiatr, zapinając pas ze sztyletami i nakładając płaszcz. W końcu nie wiadomo, czy będę miała okazję tu wrócić.
Skupiłam każdy mój zmysł na zapachu dzieci, na każdym niepokojącym dźwięku, ale też wyostrzyłam wzrok aby móc wychwycić najmniejszy ruch.
Usłyszałam jak coś wpada do tafli wody.
-No nie, może jeszcze się utopii, dzieci dżungli- pomyślałam i przewróciłam oczami i od razu udałam się w tam tą stronę. Bogu dzięki wody było po kostki.
-Chodź- odparłam chwytając chłopczyka za rękę. Zaczął histerycznie krzyczeć.
-O co Ci chodzi?-spojrzałam na niego. To nie będzie takie proste.
Zagwizdałam głośno, a po chwili usłyszałam skrzydła Eragona.
-Witaj przyjacielu- odparłam pod nosem i spojrzałam na dziecko. Zaniemówiło, lekko rozchyliło usta. Chyba wie co dobre. Zaczęło się kręcić i wyciągać w jego stronę ręce.
Może smok nie za bardzo przepadał za ludźmi, ale w małych dzieciach nie widzi zła, zło przychodzi z dorastaniem, przychodzi wtedy kiedy przyjmujemy nieodpowiednie poglądy, których te dziecko nie posiadało. Smok ułożył się w pozycji embrionalnej i ostrożnie zabawiał dziecko, widziałam, że Eragonowi mogę zaufać, ale nie wiedziałam, że jest taką świetną niańką.
-Jedno z głowy, jeszcze trójka- powiedziałam znudzona zabawą szukania igły w stogu siana.
Po godzinie byłam już zmęczona łażeniem po lesie. Oparłam się o drzewo, a po chwili dostałam żołędziem. Nerwowo spotkałam w wznoszące się drzewo, z myślą o wrednej wiewiórce, okazało się, że to mały spryciarz.
-Witaj-odparłam ze sztucznym uśmiechem-a teraz złaź- rozkazałam nerwowo, a on schował się w koronie drzewa. -Nie każ mi tam wchodzić.- powiedziałam śledząc go wzrokiem- Jak ty tam wlazłeś?- powiedziałam pod nosem i usłyszałam jego śmiech.- Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni. Wyciągnęłam porządny nóż, który pomógł wspiąć mi się na drzewo. Usiadłam na gałęzi i w ostatnim momencie złapałam bachora.
-Zaczynacie mnie już szczerz irytować- stwierdziłam zeskakując z drzewa z dzieckiem w rękach.
Zaniosłam je do smoka, który świetnie zabawiał małego, drugi nieco się go przestraszył, ale kiedy zobaczył, że ten nie robi krzywdy jego bratu sam do niego podszedł. Połowa zabawy za mną, pomyślałam biorąc głęboki wdech.
-No więc może wiecie gdzie jest jeszcze wasz brat i wasza siostrzyczka?- zapytałam, ale oczywiście byłam przygotowana na brak odpowiedzi.
Po chwili usłyszałam delikatny głosik, który wprosił uśmiech na moją twarz. Nie dlatego, że widziałam, że jest to zagubiona dziewczynka, ale dlatego, że mam okazje posłuchać tak wyjątkowego wydania mojej ulubionej piosenki z dzieciństwa, którą właśnie ona śpiewała. Podążałam za głosem, tym bliżej byłam tym wyraźniej czułam piękny zapach maków. W końcu ją znalazłam, tańczyła z wiatrem z szerokim uśmiechem na twarzy. Ze skrzyżowanymi rękoma przyglądałam się jej, ale tak na prawdę czułam wzruszenie. Widziałam w jej oczach piękno własnego dzieciństwa, które zostało zakryte żałobą po śmierci mego ojca. Już lubię tą dziewczynkę.

Kiedy zobaczyła, że się jej przyglądam speszona zamilkła, ale w podskokach była obok mnie. Chwyciła moją rękę, otworzyła pięść i wzbogaciła ją o kwiat szkarłatnej róży, nie miałam pojęcia skąd ją wytrzasnęła, jest strasznie rzadka. Stałam się bogatsza o piękne wspomnienie.
-Dziękuje, aniołku-szepnęłam
-Z chęcią zostanę twym aniołem stróżem- zachichotała słodko i chwyciła mnie za rękę, po czym skierowaliśmy się do Eragona. Róża lekko swoimi kolcami kuła mnie w klatkę piersiowa ponieważ schowałam ją w wewnętrzną kieszeń płaszcza.
-Scott, on za pewne przyjdzie z mamą.- powiedziała, a każde jej słowo było przepełnione stoickim spokojem, jakby była pewna tego co się wydarzy.
Po krótkiej chwili pośród drzew wyłoniła się mama dzieciaków, prowadząca za rękę syna.
-Przepraszam panią ja- tłumaczyła się nerwowo kobieta
-Spokojnie nic się nie dzieje. Ma pani świetne dzieciaki- odparłam, a ona była wręcz zdziwiona przeciwnością obecnego humoru w porównaniu do początku naszego spotkania.
-Zapomniałam powiedzieć pani, że zawsze uciekają, a Scott zawsze wszędzie za mną chodzi- odparła z rumieńcami na policzkach, a w tamtym momencie coś się we mnie zagotowało, miałam wybuchnąć krzykiem, ale wtedy poczułam dotyk tej dziewczynki, była taka inna wyjątkowa, podobna do mnie, ale była jeszcze czysta.
-Nie ważne, jest komplet.-odparłam ze sztucznym uśmiechem.
-Dobrze dzieciaki idziemy, Juliett chodź już czas.- zawołała do dziewczynki ściskającej mnie za rękę. Juliette, nigdy nie zapomnę tego imienia.
-Do zobaczenia aniołku- szepnęłam pod nosem, a ona nagle odwróciła się pod biegła do mnie obejmując w talii. Ta dziewczynka po prostu mnie złamała, złamała mnie jedna mała dziewczynka przypominająca anioła. Jaki świat potrafi być dziwny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz