czwartek, 15 stycznia 2015

Od Hazel

Potężny łeb z grubych, beżowych kości spojrzał swymi lodowymi ślepiami na upolowaną wcześniej zdobycz. Z jego gardzieli dobył się ryk, po czym paszcza gada zajęła się konsumowaniem leżącej w cieniu łani.
- Ech, ty się chyba nigdy nie zmienisz, co Sin? - oparłam się wygodnie o jego dość twardy, lecz w miarę wygodny ogon, zapełniając kolejne z zadrapań w jasnym szkielecie. Wzdrygnął się nieco, kiedy biała smuga wpłynęła do zagłębienia całkowicie je niwelując. - Po kłopocie. - posłałam mu promienny uśmiech by nieco rozluźnić atmosferę i zatopiłam rękę w skórzanej sakwie, przyczepionej do pasa. Wyciągnęłam stamtąd niewielkie kawałeczki wszystkiego co jadalne i co można ususzyć. Mała torebeczka była skrytką dla smoczych pseudo przysmaków, których zazwyczaj ubywało w zastraszającym tempie.
Słońce już dawno skryło się za horyzontem i byłam zmuszona zdobyć coś, co mogłoby posłużyć za pochodnię. Błękitna łuna bijąca od wnętrza Sindragosy nie dawała tyle światła ile potrzebowałabym do dokładnej obserwacji terenu, a poza tym wiedziałam, że wymaga to od niego dużej koncentracji i jest, nie okłamujmy się, dość męczące.
Kilkoma zwinnymi susami wspięłam się na smoczy kark, chwytając niewielkich „różków” i usadzając wygodnie. Majestatyczna istota przełknęła ostatnie kęsy wieczornego posiłku i zwróciła łeb w stronę, gdzie korony drzew znacznie się przerzedzały. Gdzieś za lasem leżał nasz nowy dom, lecz zdołałam już przyzwyczaić się do życia z dala od ucywilizowanych miast, a perspektywa powrotu do życia w ciasnych domkach i wykonywania bezsensownych prac znacznie odbiegała od moich planów na przyszłość. Co prawda nie były jakoś specjalnie złożone i nie wymagały ode mnie wieloletnich przygotowań, ale były i nie chciałam ich teraz od tak porzucać. Byłam jednak świadoma tego, iż ta osada, królestwo czy czymkolwiek by było, mogło stać się dla nas ostatnim ratunkiem.
Od kiedy opuściliśmy ojczysty kraj ludzi ogarnął jeszcze większy strach, niż przy naszej obecności. Byli pewni, że knujemy coś na boku by potem spustoszyć ich ziemie i poddać własnej dyktaturze. Mogę ręczyć, iż taki plan nigdy w mojej głowie się nie zrodził, a tym bardziej nie miałam zamiaru wprowadzać go w życie. Uciekliśmy nie tylko w nadziei na lepsze jutro, lecz także w trosce o zdrowie psychiczne osadników.
Smukła, giętka sylwetka Sindragosy bez trudu przemieszczała się metr nad ziemią, sunąc przy niej gładko niczym wąż zaopatrzony w odnóża. Z nozdrzy buchały kłęby pary, co świadczyło o mającej opanować noc niskiej temperaturze. Ponownie poklepałam swego podopiecznego, dodając mu otuchy przed ujrzeniem nowego miejsca zamieszkania. Stresował się przed czymś czego nie znał, jak każde żywe stworzenie, choć nie chciał dawać po sobie tego poznać.
W końcu zza leśnej zasłony ukazały się grube, wysokie mury, strzeliste wieże i niezliczone ilości pochodni, rzucających na okolicę ciepłą poświatę. Mimo świetnie wykonanych elementów obronnych oraz defensywnych sprawiało wrażenie miłego, jakby zapraszało do siebie wszystkich przejezdnych. Gdzieś na blankach widać było delikatne ruchy, choć dla mniej wprawnego obserwatora byłyby wręcz niewidoczne.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Chodźmy zobaczyć jak jest w środku - zachęciłam gada łagodnym, pełnym troski głosem. Odpowiedział mi cichym mruknięciem i bez skrupułów wyłonił się z ukrycia, prezentując swoją okazałość i wzmagając tym samym czujność strażników.
Dziki wrzask, porównywalny nawet do przerażającego jęku czy skowytu przeciął niebo, a kościste skrzydła stały się przeważającym obrazem na widoku rozciągającym się z murów i wież. Brak większego zainteresowania przerażającym stworem ostatecznie przekonały ją o przyjaznym nastawieniu tego miejsca wobec smoków.
- Zostań tu, ja spróbuję porozmawiać z kimś kto tam dowodzi, o ile jest ktoś taki - westchnęłam zwinnie ześlizgując się po jego szyi na ziemię. Rzuciłam mu parę słów na odchodne i skierowałam się ku bramie.
Miasteczko, królestwo, zamek czy cokolwiek to było wydawało się dość zaludnione, lecz każda nowa napotkana twarz była przyjazna. Widząc "nowego" kupcy zachęcali mnie uśmiechami do zerknięcia na ich towary, a gwar rozmów i śmiechów przerywany był raz za czas gadzim rykiem. Popytałam się tu i ówdzie o władcę tej mieściny i wiedząc już w którą stronę mam zmierzać, udałam się na małą pogawędkę.
Po godzinie niezbyt skomplikowanej dyskusji przydzielono mi lokum, nakarmiono oraz wstępnie oprowadzono po zamku. Zachwycona niezwykłą aurą tego miejsca prawie całkowicie zapomniałam o Sindragosie.
- Emm, a gdzie będzie mieszkał mój smok? - zapytałam się nim mój przewodnik zdążył powiedzieć "Do zobaczenia".
- Mają własne jaskinie, na pewno tam trafi, jeśli już się w którejś nie gnieździ - odparł wesoło. - Każdy smok ma indywidualnie dobieraną jaskinię pod względem jego żywiołu, więc proszę zwróć na to uwagę, kiedy będziesz go odprowadzać.
Skinęłam głową, pożegnałam się i wróciłam do swego pupila.
Wiernie czekając w umówionym miejscu i nie ruszając się z niego ani na krok, obrzucił mnie oburzonym spojrzeniem.
~ Czemu tak długo? Jeszcze chwila i zdążyłbym zamienić się w skałę, o ile już mnie za nią nie uznali ~ oburzył się, wysyłając do mnie silny sygnał myślowy.
~ Musiałam wyjaśnić parę kwestii odnośnie twojego domu. Będziesz mieszkał w jaskini.
~ Jaskini? To, że używam echolokacji nie znaczy, iż jestem nietoperzem, by sypiać w takich miejscach.
~ Na pewno nie będzie tak źle. No, zbieraj się, muszę cię tam zaprowadzić ~ z pełnym zdecydowaniem zakończyłam kontakt umysłowy i ponownie znalazłam się na grzbiecie smoka. Energicznym odbiciem oraz kilkoma efektownymi machnięciami skrzydeł wzbił się w powietrze, po czym z niezwykłą gracją poszybował we wskazanym kierunku.
Ze wspaniałą intuicją Sindragosy na miejsce dotarliśmy w niespełna kwadrans i choć gad nie był specjalnie zadowolony z miejsca, w jakim będzie zmuszony mieszkać, to pożegnał mnie z jako takim entuzjazmem i znikł gdzieś w ogromnej, wielobarwnej grocie.
Powróciłam do swych czterech kątów, posiadających od dziś pierwszego właściciela. Domek czy chatka, w każdym bądź razie niewielkich rozmiarów, uroczy budyneczek, był całkiem miło i praktycznie urządzony. Znalazł się kawałek miejsca dla przygotowywania posiłków, biurko do pisania oraz puchowe, miękkie łóżko. Wszystko to nadawało pomieszczeniu swoistego ciepła oraz przytulności, tak bardzo pożądanej przez pierwsze noce w nowym otoczeniu.

~*~

Słońce dopiero co wychylało się zza horyzontu, kiedy w osadzie podniósł się gwar, zagłuszany przez stopniowe odgłosy stąpania. Wyrwana ze snu siadłam na łóżku, kiedy za oknem ukazał się łeb Sindragosy, spoglądającego z zaciekawieniem do środka. Wieśniacy otoczyli go kręgiem, kierując ku niemu najróżniejsze obraźliwe słowa i gesty, lecz gad najwyraźniej się tym nie przejmował.
Dokładnie zapoznawszy się z wnętrzem mego domostwa odwrócił się do narzekających mieszkańców, prezentując swoje okazałe kły. Taki widok wystarczył, by dość dobitnie odwieść ich od gróźb oraz wymachiwania widłami.
~ Podobno do zamku trafił jakiś schorowany smokoczłowiek. Nie chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej?
~ Chciałabym, chciałabym, ale daj mi wpierw się przyszykować do wyjścia.
W tempie natychmiastowym dokonałam wszystkich porannych czynności, po czym uprzednio dokładnie zamknąwszy dom udałam się do zamku. Zawsze byłam gotowa na nowe znajomości, a, kto wie, może będę mogła temu "czemuś" jakoś pomóc.
Prędko pokonałam wszystkie korytarze, pyszniące się złotem i bezcennymi portretami dawnych władców, by jak najszybciej dostać się do lecznicy. Tkwiący przed drzwiami medyk spojrzał na mnie zza swoich okrągłych okularków, wsadził pod pachę wykaz na sztywnej podkładce i zapytał niskim, gardłowym głosem:
- Czego tu szukasz?
- Wiem, że to może nieco niegrzeczne, ale chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o nowym mieszkańcu Szklanego Imperium. Podobno był ranny, a myślę, że mogłabym mu w jakiś sposób pomóc - wyjaśniłam niepewnie. Odpowiedział mi chłodny, podejrzliwy pomruk i z pulsującym sercem czekałam na decyzję nadwornego uzdrowiciela. - Jeśli bardzo ci na tym zależy to módl się, by odzyskała teraz przytomność. Wejdziesz, ale tylko za jej zgodą.
Przysadzisty, krępy człowieczek w białej szacie znikł za drzwiami, co spowodowało okrycie korytarza głuchą ciszą.

<Shevarra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz