środa, 18 lutego 2015

Od Larinae cd. Varysa

Podążałam śladem wędrowca już od jakiegoś czasu, ale mogłam uważniej przyjrzeć się jego obliczu dopiero wówczas, kiedy zajęłam miejsce obok niego. Wyglądał na mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Miał raczej ostre rysy twarzy, na którą opadały ciemne włosy o osobliwym, bordowym odcieniu, zaczesane wyraźnie w bok i zebrane w coś na kształt warkocza. Spojrzałam w jego chłodne, stalowe oczy i natychmiast odwróciłam wzrok. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie potrafiłam spoglądać w nie przez dłuższą chwilę. 
Dosiadając się do stolika miałam nadzieję, że to on rozpocznie rozmowę. Niestety najwidoczniej źle go oceniłam. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy mierzył mnie wzrokiem, ewidentnie oczekując inicjatywy z mojej strony. A ja nie miałam pojęcia, co powinnam w takiej sytuacji powiedzieć. Nie mogliśmy jednak milczeć w nieskończoność. 
- Dzień dobry... Idę za Tobą od jakiegoś czasu - zaczęłam niepewnie po upływie paru dobrych chwil. 
- Mam rozumieć, że mnie śledzisz? - spytał głosem dość nieprzyjemnym i stanowczym. 
- Nie do końca, ja tylko...
- Na czyje zlecenie pracujesz? 
- To nie tak. 
- A więc dlaczego za mną szłaś? - odparł z naciskiem. 
Zastanowiłam się nad odpowiedzią, bo właściwie sama jej nie znałam. Mój wzrok padł na niego zupełnie przypadkiem w drodze na targ. Postanowiłam, że za nim pójdę, bo kierowało mną niejasne, dziwne przeczucie. Jakbym kiedyś już go widziała. Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat mężczyzny. Naturalnie nie mogłam wyjaśnić mu tego wprost, bo takie wytłumaczenie z pewnością nie zabrzmiałoby wiarygodnie. 
- Bo... pierwszy raz widzę cię w mieście - oświadczyłam wreszcie zgodnie z prawdą. 
- Całkiem możliwe. I co w związku z tym? 
- Myślę, że przyszłeś tutaj z daleka - stwierdziłam, patrząc na jego strój, który mógł należeć tylko do zdrożonego i znużonego długą trasą podróżnika - Może mogłabym... w jakiś sposób pomóc? 
(Varys?)

wtorek, 17 lutego 2015

Żegnamy Celin

Ze smutkiem ogłaszam, iż Celin opuszcza nasze Imperium.
Dziękuję za wspólne pisanie i życzę szczęścia.

Od Varysa - Podejście 2

Jako że Hazel odeszła, wstawiam to opowiadanie jeszcze raz, aby ktoś inny je dokończył.
---------------------------------------------------------------------------------
Powoli wyszedłem z lasu, bezgłośnie stąpając po ubitej drodze. Rozejrzałem się czujnie dookoła, lecz nikogo nie dostrzegłem. Nie dziwiło mnie to. Było jeszcze przed świtem. Ostatni raz spojrzałem w niebo i ruszyłem przed siebie. Miecz ciążył mi u pasa. Byłem wykończony. Szedłem już 2 dni, tylko po to aby dojść do jakiegoś miasta. Co ja mówię? Mogłaby być nawet rozpadająca się chata, byle by byli w niej ludzie. Miałem dość samotności. Rozmyślając, zaszedłem na skrzyżowanie i przystanąłem, nie mając pojęcia gdzie iść dalej. Nagle z bocznej uliczki wybiegł jakiś człowiek. Mały, zgarbiony człowiek.
- Hej! Poczekaj! - zawołałem, a moje słowa zabrzmiały jak warknięcie.
Człowieczek stanął i spojrzał na mnie przestraszony.
- Wiesz może gdzie jest gospoda? - zapytałem, siląc się na uprzejmy ton.
Mężczyzna zaśmiał się piskliwie, raniąc moje uszy.
- Ta stara, zapyziała nora? Oczywiście że wiem! - powiedział, po czym dodał - po prostu idź w lewo, a potem w prawo. Na pewno jej nie przeoczysz.
- Dzięki - mruknąłem, lecz nie było już po nim śladu.
Poszedłem we wskazanym kierunku i po chwili stałem przed drzwiami gospody. Wyglądała jak wszystkie inne inne budynki w pobliżu, ale wydawała się większa i jakby wytrzymalsza. Zapukałem, zastanawiając się czy ktokolwiek jest w środku o tej porze. Nie otrzymawszy odpowiedzi pchnąłem lekko drzwi, które uchyliły się lekko. Zdziwiony, pchnąłem je mocniej i wślizgnąłem się do ciemnego wnętrza. Stanąłem jak wryty. Zewsząd zaatakowały mnie zapachy. Rozlanego piwa, potu i dymu. Mimo że zdążyły już trochę wywietrzeć, dalej unosiły się w powietrzu. Trzema długimi krokami, podszedłem do lady, za którą oberżysta wycierał szklanki.
- Zamknięte - mruknął, nie podnosząc wzroku.
- Nie obsłużysz zmęczonego wędrowca? - zapytałem ponuro.
Mężczyzna poderwał głowę i na mój widok cofnął się o krok. Nie dziwiłem mu się. W znoszonym, brudnym ubraniu, obwieszony bronią, musiałem wyglądać niezbyt... przyjaźnie. Odpiąłem sakiewkę zza pasa i potrząsnąłem nią ostentacyjnie. W środku pobrzękiwały złote monety. Prawie się uśmiechnąłem, widząc zmianę jak nastąpiła na twarzy gospodarza. Prawie.
- Ależ proszę usiąść. Co podać? - zapytał z entuzjazmem.
Opadłem na stołek przy ladzie i westchnąłem z ulgi. Jak dobrze wreszcie usiąść.
- Masz coś do jedzenia? Jestem głodny - powiedziałam, a jakby na potwierdzenie z mojego brzucha wydobyło się głośne burczenie.
- Oczywiście. Mam świetną potrawkę z dzika, albo, jeśli woli pan coś delikatniejszego, polędwiczki z sarny - odpowiedział szybko, jakbym miał zaraz uciec.
- Hm... W takim razie niech będzie potrawka. I duży kufel piwa - odpowiedziałem, kładąc na blacie dwie monety.
Mężczyzna zgarnął je pośpiesznie, po czym zabrał się za przyrządzanie jedzenia. Po chwili stał przede mną talerz z parującą dziczyzną i wielki kufel piwa. Upiłem łyk i na mojej twarzy pojawił się błogi wyraz. Tak dawno nie piłem tego bursztynowego trunku. Odstawiłem kufel i spróbowałem potrawki. Okazała się przepyszna więc z ochotą się za nią zabrałem. Po kilku minutach talerz był pusty. Oberżysta widząc to wybuchnął śmiechem.
- Może skusi się pan na kawałek jabłecznika? Własna robota - kusił.
Spojrzałem po sobie. Nic. Idealna sylwetka. Pod tym względem nie miałem sobie nic do zarzucenia.
- Jasne - powiedziałem, a ciasto zniknęło tak szybko jak wcześniej potrawka.
Rozparłem się na stołku, sącząc resztkę mojego napoju.
- Masz gdzie spać? Wiesz, mam tutaj kilka wolnych pokoi... - zaczął gospodarz, lecz przerwałem mu machnięciem ręki.
- Mam gdzie spać - uciąłem krótko.
Naszą wymianę zdań przerwał nagły podmuch wiatru. Okazało się że to ktoś wchodzi do gospody.
Była to wysoka, szczupła dziewczyna z przenikliwym spojrzeniem.
- Właź bo zimno! - krzyknął w jej stronę oberżysta.
Dziewczyna obrzuciła go przelotnym spojrzeniem, po czym całą uwagę skupiła na mnie. Zamknęła drzwi i podeszła do lady. Usiadła, dokładnie obok mnie. Mierzyliśmy się spojrzeniem. Czekałem, aż się odezwie.
(Dziewczyno?)

Selekcja

Ogłaszam selekcję!
Proszę wszystkich członków Szklanego Imperium, którzy chcą w nim pozostać o wysłanie do mnie (7serce2001) wiadomości z imieniem postaci (Do końca lutego). W tytule proszę napisać "Selekcja".
Byłabym też niezmiernie wdzięczna, gdyby pojawiło się więcej opowiadań.
Jeśli macie jakieś pomysły na ulepszenie stronki, chętnie was wysłucham.
Pozdrawiam

Żegnamy Hazel

Ze smutkiem ogłaszam, iż Hazel opuszcza nasze Imperium.
Dziękuję za wspólne pisanie i życzę szczęścia.

Od Argony cd. Joffrey'a

- Ładnie tu - powiedziałam, z wdzięcznością przyjmując ręcznik. - Mieszkasz z kimś?
- Tylko z Yukkim - odparł, zaczynając wycierać przemoczone włosy. - Usiądź. Napijesz się czegoś?
- Herbaty, jeśli można. - Uśmiechnęłam się lekko, siadając w jednym z foteli.
Chłopak zniknął na chwilę. W tym czasie rozebrałam się z czarnego ubrania i owinęłam ręcznikiem. Położyłam strój przy ogniu, by szybciej wysechł i znieruchomiałam nasłuchując. Deszcz bębnił monotonnie o dach. Nawet nie zauważyłam kiedy wstrzymałam oddech. Joffrey krzątał się po sąsiednim pomieszczeniu. Hikari mruczał coś na wysokich liniach telepatycznych, tuż na granicy słyszalności.
Nagle poczułam ból w prawym boku. Łapiąc gwałtownie powietrze chwyciłam się za bolące miejsce i jęknęłam. Zakręciło mi się w głowie. Upadłam na podłogę przede mną. Poczułam fale niepokoju ze strony mojego smoka. Echo dzikiego ryku, z dnia, w którym się poznaliśmy.
- Argono? - Z mroku wyrwał mnie znajomy głos i czyjeś silne ręce pomogły mi wstać.
- Dziękuję... - szepnęłam niepewnie. - Strasznie tu duszno. Słabo się poczułam.
Chłopak skinął głową i posadził mnie z powrotem na fotelu. Sam usiadł na przeciwko i wskazał dłonią filiżankę, napełnioną aromatycznym płynem. Pochyliłam się i drżącą dłonią chwyciłam za uszko naczynka. Nadpiłam delikatnie. Herbata była dobra, choć czuć w niej było posmak goryczki.
- Nawet tutaj widzę pianino - zagadnęłam, chcąc odwrócić uwagę chłopaka od niespodziewanej niedyspozycji. - To musi był twoja największa pasja.
- Tak jest - skinął głową. - Granie jest najpiękniejszą rzeczą, jaką jestem w stanie sobie zafundować, po całym dniu użerania się z ludźmi.
- Muzyka jest piękna, jednak czy nie jest znacznie lepiej się nią dzielić z przyjaciółmi, niż samemu grać? - zapytałam w powietrze. - Tego się nigdy nie wie, póki się nie spróbuje. Prawdę mówiąc nigdy nie śpiewałam z kimś dla przyjemności. Dziś był pierwszy raz. To było na prawdę przyjemne. Może to kiedyś powtórzymy?
(Joff? :3)

Od Argony cd. Joffrey'a ~ Wyprawa

Spojrzałam w ślad za uciętą głową. Chłodno.
- Rozumiem... - stwierdziłam cicho i niepewnie. - Ale nie powinieneś się tym tak ekscytować. Jest jeszcze wielu wrogów do zabicia. Nie powinieneś wyróżniać tych parszywców swoją uwagą.
Widać było, że moje słowa nieco go zdziwiły, ale nie przeszkodziło mu to w kontynuowaniu dzieła zniszczenia.
- Coś jeszcze? - zapytał, z trudem utrzymując Yukkiteru na wodze.
- Nie - przyznałam. - Spotkajmy się wieczorem w obozie, okej?
Nie odpowiedział. Ruszył z nowym impetem na tłum zbrojnych. Pokręciłam głową. Nic tu po mnie.
~ Po nas ~ poprawił Hikari
- Wracamy! - zakomenderowałam i zwinnie zawróciliśmy w powietrzu do obozu.
***
Wieczorem, gdy pierwsza bitwa zakończyła się, a żołnierze powrócili do obozu, zajmowałam się pomocą rannym. Nie byłam w tym zakresie zbyt wykwalifikowana, ale dawałam sobie jakoś radę. Mogłam przynajmniej częściowo ulżyć cierpiącym. Mogłam zaśpiewać kołysankę najciężej rannym.
W pewnej chwili do namiotu szpitala polowego wszedł raźnym krokiem Joffrey. W oczach nadal miał dzikie błyski, a po ustach błądził niepokojący uśmiech. Widząc mnie skierował ku mnie swoje kroki.
- Chciałaś się spotkać - powiedział spokojnie, mimo wskazującej na coś zupełnie innego mimiki twarzy.
- Tak, ale nie tutaj. - skończyłam opatrywać ranę mojego aktualnego pacjenta i ruszyłam do wyjścia. - Choć.
Razem poszliśmy na pobliskie wzniesienie, z którego widać było całe pole bitwy. Dopiero tam zadałam mu pytanie:
- Zabiłeś już wszystkich, których chciałeś?
(Joffrey?)