czwartek, 5 lutego 2015

Od Larinae

Obudził mnie monotonny odgłos deszczu rytmicznie uderzającego o podłoże. Wiedziałam, że nie zasnę ponownie. Westchnęłam.
(Dzień dobry, kochany.) - telepatycznie przywitałam Cerrana. Odkąd pamiętam, zwracałam się do niego w ten sposób, kiedy tylko otworzyłam oczy. Musiałam mieć pewność, że jest bezpieczny.
(Dzień dobry. Wstałaś bardzo wcześnie, wiesz? Coś się stało? To do ciebie niepodobne.) - usłyszałam w odpowiedzi.
(Nie, nic, tylko...)
(Tylko co?)
(Te dziwne sny. Nie dają mi spokoju od kilku nocy. Nie potrafię ich rozszyfrować.)
(Nie bój się, moja mała. To tylko sny.)
(Chciałabym tak myśleć... A gdzie ty właściwie jesteś?)
(Na polowaniu. Jak zwykle.)
(Spotkamy się dzisiaj, prawda?) - spytałam z nadzieją.
(Tak, ale najpierw obrazy.)
Spojrzałam na płótna ułożone w przeciwległym końcu małego pokoiku. Cerran twierdził, że powinnam zanieść je do Jonathana - kupca, który sprzedawał je w dosyć popularnym sklepie. Uważał moje dzieła za wyjątkowo piękne i intrygujące. Ja jednak nie podzielałam jego zdania. Nie namalowałam tych obrazów w tym celu i nie chciałam, żeby ktokolwiek oglądał te sceny. Wydawały mi się zbyt osobiste, były ściśle powiązane z moją przeszłością. Mimo to postanowiłam zabrać płótna i dostarczyć je Jonathanowi właśnie wtedy, nad ranem, gdy jeszcze nikt do sklepu nie przychodził. Bez żadnych podpisów. W ten sposób nikt się nie dowie, kto jest autorką, a ja w zamian dostanę trochę pieniędzy. Tak będzie dla wszystkich najlepiej.
(No dobrze, niech ci będzie. Pójdę.) - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
(Trzymaj się.)
(Do zobaczenia.)
Niechętnie opuściłam ciepłe łóżko. Zajrzałam przez niewielkie okienko, rejestrując wszystkie szczegóły. Zobaczyłam brukowaną uliczkę, kilka szarawych budynków i samotne drzewo pozbawione liści. Po uliczce przechadzał się człowiek wsparty na lasce. Zgarbiony. Najprawdopodobniej stary. Było jasno, ale ciężkie, deszczowe chmury i tak miały szarawy odcień.
Zrobiłam względny porządek z włosami sterczącymi na wszystkie strony świata, założyłam dość krótką, granatową sukienkę odsłaniającą ramiona i wsunęłam wysokie buty. Narzuciłam na siebie ciemną pelerynę, schowałam twarz pod obszernym kapturem. Podniosłam obrazy. Na szczęście nie były duże. Wdrapałam się na parapet, otworzyłam okno i miękko wyskoczyłam z mieszkania. Natychmiast pochłonęło mnie przenikliwe zimno. Przyspieszyłam. Po kilku minutach szybkiego marszu dotarłam do swojej ulubionej kawiarni, do której postanowiłam po drodze wstąpić. Kiedy chciałam otworzyć drzwi, poczułam gwałtowne uderzenie. Ktoś po drugiej stronie zrobił to ułamek sekundy przede mną. Zachwiałam się i upadłam, a płótna wypadły mi z rąk, niestety tak, że nieznajomy mógł zobaczyć obrazy,

< Ktosiu? ^w^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz