Czułam się
fatalnie, jeszcze miałam uczucie obecności własnej krwi w moim gardle, ledwo co
łapałam oddechy po przez połamane żebra. Każda próba złapania oddechu była u
mnie nie lada wyzwaniem. Nienawidzę być chora, dopiero co musiałam ciągać się z
chorą nogą, a teraz jestem dziurawa jak szwajcarski ser. Nie mogę sobie
wybaczyć tego błędu. Drugi raz w życiu popełniłam błąd, który mógł zadecydować
o mojej śmierci, drugi raz... Nienawidzę siebie za niego. Dlaczego powiedziałam
ludziom o mojej tajemnicy? Ahh... Elizabeth. Zabić ją? To było by trochę
niegrzeczne, najpierw po torturować, sparaliżować i tak zostawić. Mogłabym
zapytać dlaczego tak jest? Dlaczego tego pragnę? Chyba dlatego, że nienawiść
zastąpiła mi rodziców.
No, ale
chociaż teraz nikt nie powie mi kiedy będę chciała go zabić: "Jak możesz
wiedzieć jakie to uczucie?"
Teraz będę
śmiała im się w twarz: "Ba! Właśnie, że wiem!"
Ledwo co
słyszę bicie własnego serca. Nie mam czucia w jednej ręce, pęka mi głowa, a ja
nadal myślę o zemście? Księciunio uratował mi życie i to drugi raz. Dziwi mnie
szczerze jego zachowanie. Powinien jeszcze poprosić o dobre wino, usiąść sobie
wygodnie i patrzeć jak umieram. W jego oczach na tyle zasługuje, ale nie
rozumiem więc dlaczego uratował moje marne życie? Tkwię tu prawie bez żadnej
możliwości do wykonania jakiego kol wiek czynu, nawet oddychać nie mogę
normalnie. Bezradność, nienawidzę tego słowa, co dopiero uczucia.
Arsen z
nieciekawą miną wszedł do pokoju. Miałam świadomość, jak bardzo musiało mu się
oberwać, ale nie spodziewałam się, że oberwie dosłownie. Przyjrzałam mu się
dokładnie i ujrzałam zaczerwienienie na jego policzku.
-Co się
stało?- wymamrotałam i tak byłam z siebie dumna, że potrafię jeszcze mówić.
-Nieważne.-
burknął
-No chyba
nie zarumieniłeś się na mój widok.-odparłam. Nie miał ochoty się ze mną
przekomarzać, nie dziwię się, że po prostu mnie zignorował.- Więc chyba muszę
podziękować pewnej osobie przed śmiercią. Tak dawno tego nie robiłam.
-Co?-
zmierzył mnie wzrokiem- Co ty pleciesz? Przecież twój stan jest stabilny.-
odparł z lekkim drżeniem
-Wiesz, nie
będę miała tu życia. Już w ogóle go nie mam. Jeżeli uda mi się uniknąć śmierci
na dziedzińcu ci którzy depczą mi po piętach mnie zabiją.
-Nie wierzę,
ta która twierdziła, że nie boi się śmierci-przerwałam mu
-Nie boję
się jej. Masz przeze mnie wiele problemów. Nie udawaj, że nie żałujesz, że
uratowałeś mi życie. Jeśli chcesz, nie ma problemu jestem gotowa umrzeć. Co ja
mam do stracenia?
-Nie udawaj,
że tak nagle obchodzi cię mój los.- stwierdził obojętnie.
-A obchodzi.
Uratowałeś mi życie.
-Właśnie,
ale nie po to aby patrzeć ponownie, jak umierasz.- powiedział to tak, jak
surowy ojciec gorzko tłumaczy błąd swojemu dziecku, czułam jak ciarki podróżują
po moim ciele. Gdybym tylko mogła wyszła bym lub po prostu chwyciła sztylet.
-Ja nie chce
patrzeć, jak ktoś pakuje się przeze mnie w kłopoty.
-Jesteś
strasznie pochłonięta dumną, zabije cię to kiedyś.
-Już mnie
zabija, ale podoba mi się udawanie Robin Hood'a. Tylko nie za bardzo to, że w
tej zabawie prawie straciłam życie, ale ponownie uratował mnie książę. Mam
pytanie masz białego konia? Był byś idealny.- uśmiechnęłam się
-A to
znowu?- zaśmiał się trochę mimowolnie. Nawet ucieszył mnie jego uśmiech
bardziej z nim mu do twarzy.
-Tylko na
tyle cię stać?- zmrużyłam oczy- To moje ostatnie chwile, a ty... a właśnie
księciuniu- nagle zmieniłam temat- Powiedz mi, dlaczego jeszcze ani razu twoja
księżniczka nie wyciągnęła cię stąd za te królewskie pata łaszki, dlaczego w
ogóle pozwala ci przebywać z mordercą? Czy jest tak zajęta zakupami? A może...
przygotowujecie się do ślubu? Przepraszam, że wchodzę w takie tematy, ale po
pierwsze nie chce powiedzieć czegoś nieodpowiedniego przy panie młodym, a poza
tym nie będę patrzeć na ten twój fatalny przygnębiony wyraz twarzy.- uniosłam
brwi- To, jak opowiadaj jaka ona jest.
-Ona jest...
tak wyjątkowa, że jest tak jakby jej nie było.- uśmiechnął się złośliwie
-Wiesz co?
Jakbym mogła szturchnęłabym cię teraz. Ha ha ha. To wcale nie było zabawne.
Serio nie masz swojej panienki?- zmrużyłam oczy.
-A i owszem.
Po chwili
poczułam się gorzej. Nie miałam pojęcia, że da się gorzej cierpieć, a jednak.
-Księciunio?
Mogę cię o coś prosić. Wyjdź.
-Coś się
stało?- zapytał lekko zaniepokojony zmianą sytuacji
-Skądże, po
prostu zostaw mnie na chwile samą, muszę się nacieszyć, że księciunio jest
singlem- nie chciałam aby patrzał jak za moment chyba zegnę się z bólu, powoli
traciłam powietrze w płucach, a nie mogłam złapać oddechu i znowu te cholerne
uczucie. -Księciuniu, proszę.- wysyczałam przez zęby, po chwili nie chętnie
opuścił pokój.
Czułam jak
krew wzbiera mi się w ustach, po chwili zaczęła zabarwiać moje blade usta
szkarłatną cieczą, którą po chwili zaczęłam się dławić. Odruchowo rozchyliłam
usta w kierunku podłogi, po czym stwierdziłam, że lepiej poczuje się na twardym
podłożu, tak huknęłam o ziemie. Podparłam się na rękach pozbawiając się krwi z
mojego gardła, po czym otarłam kąciki ust i opadłam na podłogę starając się
wziąć głęboki oddech.
(Arsen?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz