Skinąwszy lekko głową ostrożnie przyłożyłam dłoń do obszernego cięcia. Grot wspomnianej wcześniej strzały nie należał do typowych, nawet kiedy chodziło o polowanie na większe zwierzęta. Wyszlifowany przez rękę mistrza, zaopatrzony w najznamienitsze pióra na zakończeniu, wykonany z najwyższej jakości metalu. Sporządzony w jednym celu - by zabić bestię, jak też zostało stwierdzone.
Nie, Shevarra nie była bestią, choć takie było o niej powszechne przekonanie. To, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, dobrze widzi się jedynie sercem. Tak, te słowa mogły oddawać mój całkowity stosunek do nowo poznanego. Nie miałam powodów by negatywnie ją oceniać, mając jedynie informacje od spanikowanych osadników oraz nietolerancyjnych łowców.
Niewyraźna, srebrzysta smużka zaczęła z wolna wnikać do rozerwanych tkanek, ponownie je łącząc, tamując krew oraz stopniowo łagodząc ból. Na niedługo potem rana całkowicie się zasklepiła, pozostawiając po sobie jedynie bliznę, będącą efektem ubocznym takiej formy uzdrawiania.
- Przez najbliższe kilka godzin może nieco swędzieć, lecz nie polecam tego rozdrapywać. W ten sposób można tylko pogorszyć sprawę - westchnęłam, wyciągając z sakiewki ziołową maść domowej produkcji i nakładając niewielką jej ilość w odznaczającym się na plecach istoty miejscu. - To powinno nieco pomóc, aczkolwiek nie mogę niczego obiecywać. Na każdego takie specyfiki działają inaczej.
Nagle drzwi zostały szeroko otwarte, a w progu stanął medyk. Spojrzał na trzymany w moich dłoniach naturalny specyfik, by potem przenieść wzrok na ranę Shevarry. Odchrząknął, wykonując wolną ręką gest w stronę korytarza.
- Czas minął - oznajmił chłodno. - Jeśli jednak bardzo ci zależy, możesz przyjść później. Teraz musimy wykonać niezbędne badania.
Śmiałabym zaprotestować, gdyż ich nowa pacjentka była jeszcze zbyt słaba, by znosić te niedokładne, wyczerpujące testy. Byłam tu jednak zbyt krótko by kłócić się z tak wysoko postawionymi osobami jak uzdrowiciele i wolałam nie ryzykować. W najgorszym wypadku mogliby mnie wygnać albo zamknąć w lochach.
Wymieniłam z Shevarrą krótkie pożegnanie i czym prędzej udałam się do czekającego na mnie Sindragosy. Znudzony obserwował kłótnię przekupek na targu w nadziei, że dojdzie do rękoczynów i będzie można na coś popatrzeć. Mój widok ucieszył go jednak bardziej, niż okładające się pięściami kobiety, to też rozpostarł dumnie skrzydła i spojrzał na mnie przepełnionymi ekscytacją oczyma.
~ Czego się dowiedziałaś?
~ Ta dziewczyna… mówiła, że choruje na smoczą chorobę. Nazywa się Shevarra, a jej rany powstały w wyniku pogoni, jaką zorganizowali za nią łowcy smoków.
~ Smocza choroba? Nawet ja, jeden z najbardziej doświadczonych i majestatycznych istot na świecie o czymś takim nie słyszałem ~ gad obruszył się, wydając z siebie cichy pomruk niezadowolenia.
~ W związku z tym liczyłam, że zabierzesz mnie do górskiej biblioteki. Podobno tam znajdują się największe zbiory ksiąg o tego typu rzeczach w promieniu stu mil. Poszukam trochę i być może dowiem się czegoś więcej.
Mój podopieczny zgodził się, głównie ze względu iż będzie mógł opuścić miasto i zająć się czymś bardziej pożytecznym. W każdym bądź razie na to liczył. Zajęłam zaszczytne miejsce na jego karku, wyjęłam spod płaszcza sztylet, przypinając go do skórzanego paska, na wszelki wypadek, gdyby miało dojść do jakiejkolwiek sprzeczki, po czym skinęłam głową na znak, iż możemy ruszać.
Lot nie zajął nam długo, to też już po kwadransie ukazał nam się masywny budynek, przypominający nieco klasztor jak i warownię zarazem. Biblioteka była przeogromna, co można było stwierdzić już z zewnątrz. Gdybym jednak zdecydowała poruszać się naziemnie, mogłabym mieć później problem z dotarciem do wrót. Wąska, kręta ścieżka prowadząca przez przesmyki i oszlifowane przez deszcz skalne półki była tak samo niebezpieczna jak i męcząca.
Dzielnie przekroczyłam obszerne wrota z bogato zdobionym portalem, przywitałam się z jednym z bibliotekarzy, starym, o długiej białej brodzie, okularach w złotych oprawkach, odzianym w płócienną togę o szmaragdowej barwie i wyjaśniłam mu co jest celem moich poszukiwań. W zamyśleniu wysłuchał opisów, lecz tak samo jak Sindragosa i mieszkańcy nie słyszał nigdy o smoczej chorobie. Czyżby Shevarra była jej pierwszą ofiarą? Mimo to zaprowadził mnie do zbiorów ksiąg o prastarej magii smoków, wskazał kilka najprzydatniejszych egzemplarzy i oddalił się w milczeniu.
~*~
- Spędziłam tam co najmniej pięć godzin i nie znalazłam żadnej wzmianki o skutkach ubocznych zadawania się ze smokami. Albo Shevarra okłamała mnie w tej kwestii, albo naprawdę nikt nie wie o istnieniu czegoś takiego.
Oparłam się zmęczona i poirytowana o ogon mego pupila, ponownie wyjmując jego ulubione przysmaki i gryząc kilka z nich.
~ Skoro widziałaś ją na własne oczy i nie zaprzeczysz, iż nie prezentowała się normalnie, to nie masz też żadnych podstaw by podejrzewać ją o oszustwo w sprawie tej choroby ~ gad mruknął pod nosem, spoglądając tęsknie na kawałki suszonej wołowiny. ~ Może powinnaś ponownie z nią porozmawiać? Na spokojnie i szczerze. Ważne jest, by ci zaufała, gdyż bez tego nie będziesz mogła jej pomóc.
- Nie mam pewności, że chce się ze mną drugi raz widzieć. Poza tym jest już późno i może odpoczywać.
~ Udaj się więc tam jutro. Nie możesz tego odwlekać.
Nie mogłam się nie zgodzić. Podziękowałam Sindragosie i poprosiłam, by zabrał mnie do domu.
Po przespaniu się z mym nowym planem, dokonaniu porannego obrządku i przemyślenia poszczególnych punktów rozmowy z Shevarrą prędkim krokiem skierowałam się do zamku. Dzielnie wspięłam się po schodach na piętro lecznicy, zamieniłam parę słów z medykiem uzyskując jego zgodę, a następnie delikatnie zapukałam do drzwi. Na chrapliwe „Kto?” odpowiedziałam łagodnie „Hazel”. Ostrożnie wślizgnęłam się do środka szczelnie zamykając za sobą wejście i przywitałam z odpoczywającą pacjentką.
- Lepiej się czujesz? - zapytałam.
<Shevarra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz