Jeszcze czułam pieczęć jego ust na moich. Nie potrafiłam uspokoić serca, miałam wrażenie, że za chwile przebije mi się przez żebra. Byłam kompletnie zdezorientowana. To dziwne uczucie, które wprosiło się do mojego wnętrza, to dziwne uczucie, które napawało mnie intrygą, pragnieniem by ta chwila nie była tylko chwilą, ale dlaczego wyszedł? Za co mnie przeprosił? Owszem mogła bym za wiele rzeczy go winić, ale to ja byłam osobą, która powinna przepraszać.
Po chwili kiedy drzwi się uchyliły zerwałam wzrok ze ściany kierując go na drzwi z nadzieją, że ujrzę w nich Arsena. "Jasne, chyba sobie kpie."- pomyślałam. W drzwiach stanęła pokojówka, która się mną zajmowała.
-Panno Scarlett, pani jeszcze nie śpi? Powinna pani odpoczywać.
-Gdzie jest książę?- zapytałam ignorując jej wcześniejsza wypowiedź.
-Kazał mi się panią zająć, ale również...- miałam wrażenie, że nie potrafi dokończyć, chyba wiedziała, że wtedy wybuchnę.
-Również, kazał nie mówić gdzie jest? To chciałaś powiedzieć?- zapytałam lekko zdenerwowana z drwiącym uśmiechem. Kiedy spotka cię coś dobrego, nie licz na zbyt wiele.
Pokojówka tylko spuściła lekko głowę, po czym prawie niewyraźnie potwierdziła moje słowa kiwając głową. Wątpię w to, że ona wie gdzie on pojechał. Wie do czego mogę się posunąć aby z niej to wyciągnąć.
-Mogę cię o coś prosić?- zapytałam z drżeniem w głosie którego nie potrafiłam opanować. Mimo wszystko nie chciałam porwać się emocją. Nie chciałam ukazać huraganu, który tak niszczy mnie od środka. Tym bardziej te uczucia powinny zniknąć, iż on wyszedł.
-Tak- odpowiedziała lekko zdziwiona moim zachowaniem.
-Proszę nie wpuszczać do pokoju nikogo oprócz lekarza , ale to w wyjątkowych sytuacjach.
-Musi pani przecież coś jeść.- stwierdziła lekko histerycznie
-Wiem, proszę więc tylko o posiłki, czyste ubranie i kontrole lekarza. Nic więcej. Nie potrzebuje rozmów z tymi którzy zostali do nich zmuszeni, nie potrzebuję łaski. Pamiętaj nikogo więcej.
-Dobrze, a książę?- zapytała
-Wątpię, czy przyjdzie, ale jeśli tak proszę go wpuścić.
-Więc do pani komnaty nie może wejść nikt oprócz mnie i lekarza?- w myślach dodałam jeszcze Arsena, ale nawet ona nie wierzy w to, że przyjdzie skoro zapomniała go wymienić.
-Tak- lekko uniosłam kąciki ust, próbując się uśmiechnąć.
Kobieta zgasiła światło, ostrożnie zamykając drzwi, aby przez przypadek nie wydały one nieodpowiedniego hałasu. Powoli ułożyłam się na łóżku, nie chciałam dodawać sobie bólu, wystarczy mi ten fizyczny, w zupełności. Kiedy trwałam z nim w pocałunku czułam coś, czego moja dusza już dawno nie znała, ale kiedy wyszedł wrócił mrok. Ponownie ogarnęła mnie nienawiść.
Minęły dopiero 3 miesiące, z zewnątrz ogarnia mnie stoicki spokój, no może w oczach płonie iskra nienawiści, ale gdyby ktoś miał wgląd do mojego wnętrza prosił by aby być ślepym. Za tydzień będę mogła stąd wyjść, będę prosić o to aby już więcej tu nie wrócić.Nie rozmawiałam z nikim, kto jest z rodziny królewskiej, musiałam chociaż trochę odpocząć odetchnąć od chęci czyjeś śmierci, bo ilekroć spojrzę komuś z nich w oczy nóż mi się w kieszeni otwiera.
Dziś jest 15 listopada, oto już siedem lat kiedy nie ma moich rodziców. Chciałabym pójść na cmentarz, złożyć na ich grobie moje ulubione kwiaty, ale ich ciał tam nie ma, po prostu tak przyjęto. Tego dnia wyjątkowo wyjdę na zewnątrz, przemierzając ogród przygotowujący się do zimy.
-Świetnie się pani trzyma.- usłyszałam głos zza pleców. Nie trudno było go rozpoznać. Zacisnęłam skrycie pięść, ale zanim się odwróciłam rozluźniłam ją.
-Witaj królu.- nie zdołałam spojrzeć mu w oczy.
-Dobrze, że nie muszę mówić Ci abyś darowała sobie ukłon.- odparł z ironią. Nie miałam zamiaru mu się kłaniać.
-Nie dziele ludzi ze względu na hierarchię, ale na to co czynią, jak czynią i do czego dążą. Nie pochwalam twoich czynów, ekscelencjo więc ukłon w tym przypadku był by sprzeczny z moimi zasadami.
-Pewnie gdybyś miała ze mną rozmawiać na łożu śmierci nie byłabyś taka pyskata.
-"Pewnie gdybym była na łożu śmierci zabiłabym Cię i czekała, jak za chwilę spotkamy się w piekle."- pomyślałam.
-Zdziwiłabym waszą wysokość w takiej sytuacji.- uśmiechnęłam się.
-Nie bardziej niż mój syn w ostatniej sytuacji.- na myśl o Arsenie przeszły po mnie ciarki. Nie miałam zamiaru ani o nim rozmawiać,myśleć, czy słuchać.
-Kiedy stanę przed sądem?- zadecydowałam spojrzeć mu w oczy
-Nie stanie pani. Nie jest pani niczemu winna, za to mój syn...- westchnął głęboko- Stawi się pani przed sądem tylko jako świadek.- zaniepokoiły mnie jego słowa. Czułam, że coś jest nie tak. Król pewnie tylko czeka aby móc oczyścić jedynego syna, nie patrzał by na to kim jestem.
-Kiedy się to odbędzie?- odparłam niby niewzruszona
-Równo za miesiąc.
-Rozumiem- odparłam powstrzymując się by nie powiedzieć kilka słów za dużo.
-Kiedy postanawia pani opuścić zamek?
-Najszybciej jak się da. Wydaje mi się, że już za tydzień. Chce mi król urządzić przyjęcie pożegnalne? Niepotrzebnie król się fatyguje, podziękuję.
-Nic z tych rzeczy.- przyglądałam się uważnie jak maskuje gniew który stał się skutkiem mojego bezczelnego zachowania.- Muszę wiedzieć takie rzeczy.
"Oczywiście, król musi wiedzieć wszystko."
-Czy król chce wiedzieć jeszcze coś? Bo śpieszy mi się.
-Tak, czy wiesz gdzie przebywa mój syn- to było niczym uderzenie w głowę ciężkim i tępym narzędziem. Skąd ja miałam to wiedzieć, myślałam, że on to wie, że Arsen wyjechał za jego słowem.
-Nie, skądże ten pomysł?- zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.- A więc rozumiem, że widzimy się dnia w którym wyjdę, będzie mi król machał na pożegnanie?- zapytałam cicho. Rozeszliśmy się w swoje strony, a ja już bacznie liczyłam dni kiedy stąd wyjdę. Gdyby nie los, który obdarował mnie w przeszłości tak krwawymi niespodziankami, przynajmniej jedna noc była by nie przespana, ale przepłakana. Lecz ja nie widzę powodu, przecież to książę? Co, może jeszcze będę się łudzić, że coś do mnie czuję? Kolejna zabawka.
Mimo to, nie mam zamiaru patrzeć, jak skazują go na śmierć. Co by się nie stało nie chcę na to pozwolić. Nie będę potrafiła spojrzeć mu w oczy, nawet nie wiem czy zamienię z nim słowo, chociaż znając mój nie wyparzony język to nie będzie duży problem. Jeśli będzie trzeba wezmę wszystko na siebie, ale to w przypadku śmierci, wygnania długiego pobytu w klatce i tym podobnym.
Tak strasznie księciunio namieszał, tak strasznie. Mam ochotę wyrwać mu serce z piersi, ale tak bardzo chciałabym usłyszeć jego bicie. Lecz do czasu kiedy się spotkamy znowu sprawię, że będzie dla mnie nikim.
Nie mogę pozwalać sobą manipulować.
(Arsen?)
sobota, 31 stycznia 2015
piątek, 30 stycznia 2015
Od Celin CD Joffrey
Jego gra była intrygująca, a zarazem uspokajająca. Gdy grał "wychodziły" z niego wszelkie uczucia, choć dało się dostrzec jego perfekcyjnie dopracowane oponowanie. Był taki jakiś... inny, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Nie wiem, co skłoniło mnie wtedy, aby do niego podejść. Wydaję mi się, że kierowałam się zwyczajnym impulsem. Prawdą jest też, że od dawna brakowało mi towarzystwa i jakiejkolwiek rozmowy. Pewnie to też złożyło się na mój odważny czyn.
- Świetnie grałeś - odparłam lekko zmieszana
- Cóż za zaszczyt usłyszeć to z twoich ust, pani - powiedział sarkastycznie
Na moje policzki wpłynął bladoróżowy rumieniec, w wyniku czego odwróciłam trochę głowę. Po dwóch spokojnych wdechach znów spojrzałam na niego.
- Jak Ci na imię ? - spytałam z lekkim chłodem
- Joffrey. Jak wiesz, twoje imię znam księżniczko Celin -znów ten sarkastyczny ton- A to jest Yukiteru, mój towarzysz - dodał
- Miło mi. Jesteście tu nowi jak mniemam - odparłam
Skinął głową i przyjął jeszcze bardziej luźną pozycję. Był dość zamknięty w sobie i raczej nie wzbudzał nieufności.
- Długo grasz ? - z moich ust padło kolejne pytanie
- Wystarczająco długo, by zachwycać ludzi - sarknął
W odpowiedzi wywróciłam tylko oczami. Już zapomniałam jacy potrafią być ludzie.
- Mogę się dowiedzieć, kiedy planujesz następny występ, panie "zwinne palce" ? - zaśmiałam się
Joffrey ?
- Świetnie grałeś - odparłam lekko zmieszana
- Cóż za zaszczyt usłyszeć to z twoich ust, pani - powiedział sarkastycznie
Na moje policzki wpłynął bladoróżowy rumieniec, w wyniku czego odwróciłam trochę głowę. Po dwóch spokojnych wdechach znów spojrzałam na niego.
- Jak Ci na imię ? - spytałam z lekkim chłodem
- Joffrey. Jak wiesz, twoje imię znam księżniczko Celin -znów ten sarkastyczny ton- A to jest Yukiteru, mój towarzysz - dodał
- Miło mi. Jesteście tu nowi jak mniemam - odparłam
Skinął głową i przyjął jeszcze bardziej luźną pozycję. Był dość zamknięty w sobie i raczej nie wzbudzał nieufności.
- Długo grasz ? - z moich ust padło kolejne pytanie
- Wystarczająco długo, by zachwycać ludzi - sarknął
W odpowiedzi wywróciłam tylko oczami. Już zapomniałam jacy potrafią być ludzie.
- Mogę się dowiedzieć, kiedy planujesz następny występ, panie "zwinne palce" ? - zaśmiałam się
Joffrey ?
Od Catherine CD Viserysa
-Długo... -Odparłam cicho.
-Słucham? -Zapytał.
-Długo wytrzymałeś. Ja uciekłam po roku. Miałam 8 lat. Te facet ciągle mnie prześladuje w koszmarach... Ty wiesz jak to jest? - Zapytałam podnosząc głowę.
W oczach zalśniły mi łzy. Chłopak podszedł do mnie i ku mojemu zdziwieniu objął mnie. Nie wiem kiedy moje ręce zatrzymały się na jego klatce piersiowej... Pierwszy raz od dawna poczułam się bezpieczna.
Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy... Lecz w końcu przyszedł czas aby wrócić do domu.
Odprowadziła smoczycę do pieczary i sama poszłam spać. Położyłam się na łóżku i jakoś minęło mi zmęczenie. Starałam się wyłączyć myślenie, ale mój mózg ciągle powracał do wydarzeń z dzisiejszego wieczora. Czego ja oczekiwałam? Nie chciałam być następną zdobyczą Viserysa. Słyszałam o nim mnóstwo plotek... Ponoć rozkochuje w sobie dziewczyny tylko po to aby się z nimi przespać. Miałam być jego kolejną zdobyczą? Dlatego chciał wtedy iść do karczmy? Może liczył na to, że już wtedy odkreśli mnie na swojej liście? Ile jeszcze dziewczyn chce uwieść? Nie, nie będę jego panienką. Nie chcę być wykorzystana... Ale ten gest, nie obmacywał mnie wtedy, nie dopierał się do mnie... Chciał mnie tylko pocieszyć. Sama już nie wiem co mam o nim myśleć... Tak bardzo różnił się od Aarona... Tylko ja chyba w ogólnie nie jestem gotowa na żadnego z nich. Jeden z nich jest najbardziej wrednym i egoistycznym gościem na świecie a drugi chce mnie tylko zaciągnąć do łóżka. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Nawet jeśli myślałam o nich w ten sposób, to jednak myślałam, prawda? Tak będzie co wieczór?
Wstałam rano wcześnie, nie mogłam spać... Mam już dość tych facetów. Kiedy potrzebowałam oparcia w moim życiu nie było przy mnie nikogo, a teraz nagle wszyscy mnie zauważają... Szłam właśnie na targ, ay kupić świeże owoce, gdy nagle poczułam czyjąś dłoń na ustach. Ktoś ciągnął mnie w ciemną uliczkę. Była przerażona.
-Kim jesteś? - Zapytała nieznajoma.
Napastnik okazał się być kobietą.
-Ja? Kim ty jesteś. - Zapytałam
-Jeszcze pytasz? To ty łazisz od kilku dni za moim facetem i śmiesz jeszcze pytać kim jestem?
Jej facet? No chyba nie Aaron, więc... Te plotki o Visie były prawdziwe.
-Nie wiedziałam, że Vis i ty ... Powiedziałam, ale mi przerwała.
-To już wiesz, zostaw go w spokoju, dobrze Ci radzę.
Wróciłam do domu. Mój wzrok nieustannie padał na skrzypce wiszące na ścianie... Tak stare, że tylko ona pamiętały moją mamę dokładnie, tylko one... Nie używałam ich też dlatego, że bałam się, że gdy będę na nich grać to o niej zapomną. Śmieszne co? Przecież przedmioty niczego nie pamiętają... Chwyciłam instrument i obejrzałam go dokładnie. Moje place już dawno wołały o to abym coś zagrała, chwyciłam smyczek. Nad niczym więcej już nie myślałam...
-Słucham? -Zapytał.
-Długo wytrzymałeś. Ja uciekłam po roku. Miałam 8 lat. Te facet ciągle mnie prześladuje w koszmarach... Ty wiesz jak to jest? - Zapytałam podnosząc głowę.
W oczach zalśniły mi łzy. Chłopak podszedł do mnie i ku mojemu zdziwieniu objął mnie. Nie wiem kiedy moje ręce zatrzymały się na jego klatce piersiowej... Pierwszy raz od dawna poczułam się bezpieczna.
Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy... Lecz w końcu przyszedł czas aby wrócić do domu.
Odprowadziła smoczycę do pieczary i sama poszłam spać. Położyłam się na łóżku i jakoś minęło mi zmęczenie. Starałam się wyłączyć myślenie, ale mój mózg ciągle powracał do wydarzeń z dzisiejszego wieczora. Czego ja oczekiwałam? Nie chciałam być następną zdobyczą Viserysa. Słyszałam o nim mnóstwo plotek... Ponoć rozkochuje w sobie dziewczyny tylko po to aby się z nimi przespać. Miałam być jego kolejną zdobyczą? Dlatego chciał wtedy iść do karczmy? Może liczył na to, że już wtedy odkreśli mnie na swojej liście? Ile jeszcze dziewczyn chce uwieść? Nie, nie będę jego panienką. Nie chcę być wykorzystana... Ale ten gest, nie obmacywał mnie wtedy, nie dopierał się do mnie... Chciał mnie tylko pocieszyć. Sama już nie wiem co mam o nim myśleć... Tak bardzo różnił się od Aarona... Tylko ja chyba w ogólnie nie jestem gotowa na żadnego z nich. Jeden z nich jest najbardziej wrednym i egoistycznym gościem na świecie a drugi chce mnie tylko zaciągnąć do łóżka. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Nawet jeśli myślałam o nich w ten sposób, to jednak myślałam, prawda? Tak będzie co wieczór?
Wstałam rano wcześnie, nie mogłam spać... Mam już dość tych facetów. Kiedy potrzebowałam oparcia w moim życiu nie było przy mnie nikogo, a teraz nagle wszyscy mnie zauważają... Szłam właśnie na targ, ay kupić świeże owoce, gdy nagle poczułam czyjąś dłoń na ustach. Ktoś ciągnął mnie w ciemną uliczkę. Była przerażona.
-Kim jesteś? - Zapytała nieznajoma.
Napastnik okazał się być kobietą.
-Ja? Kim ty jesteś. - Zapytałam
-Jeszcze pytasz? To ty łazisz od kilku dni za moim facetem i śmiesz jeszcze pytać kim jestem?
Jej facet? No chyba nie Aaron, więc... Te plotki o Visie były prawdziwe.
-Nie wiedziałam, że Vis i ty ... Powiedziałam, ale mi przerwała.
-To już wiesz, zostaw go w spokoju, dobrze Ci radzę.
Wróciłam do domu. Mój wzrok nieustannie padał na skrzypce wiszące na ścianie... Tak stare, że tylko ona pamiętały moją mamę dokładnie, tylko one... Nie używałam ich też dlatego, że bałam się, że gdy będę na nich grać to o niej zapomną. Śmieszne co? Przecież przedmioty niczego nie pamiętają... Chwyciłam instrument i obejrzałam go dokładnie. Moje place już dawno wołały o to abym coś zagrała, chwyciłam smyczek. Nad niczym więcej już nie myślałam...
Viserys?
Od Arsena CD Scarlett
Podniosłem Scarlett
z podłogi niemal tak szybko jak się na niej znalazła. Krzyknąłem aby ktoś
wezwał medyka, a ten zjawił się tu po chwili. Obadał dziewczynę i powiedział,
że miała dużo szczęścia i to nic poważnego. Spoglądałem na niego nieufnie za
każdym razem gdy go widziałem. Po chwili do pokoju przyszła służąca, która miła
pomóc Scarlett się umyć, widziałem, że dziewczyna nie jest zadowolona z tego
powodu.
-Jak Ci się
to nie podoba to ja mogę Ci pomóc. – Odpowiedziałem śmiejąc się z jej
zachowania.
Dziewczyna
spojrzała na groźnie i bez dalszych komplikacji poszła z pomocą służącej do
łazienki.
Postanowiłem
wykorzystać jej nieobecność aby odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Wyszedłem
na zewnątrz i udałem się do ogrodu. Przedarłem
się przez labirynt z żywopłotu. Usiadłem na ławce, która znajdowała się
naprzeciwko ogromnej fontanny przedstawiającej Pierwszego Smoka. Założyłem ręce
za głowę i uśmiechnąłem się do siebie.
-Na twoim
miejscu bym się tak nie cieszyła. – Powiedziała zaniepokojona Celin.
Jej głos
poznałbym nawet wtedy gdybym był głuchy, naprawdę, moja siostra miała tak
kojący, delikatny głos… To właśnie ją wspominam najlepiej z mojego dzieciństwa.
-Co masz na
myśli? –Zapytałem wyrwany z zamyślenia.
-Tato nie
jest zadowolony z tego co zrobiłeś. To znaczy nie potępia Cię, ale postaw się w
jego sytuacji… Co on ma powiedzieć ty ludziom? Że jego syn zabił ich kochanego burmistrza
i jego strażników? – Zapytała siadając obok mnie.
-Kochanego?
Temu człowiekowi daleko do tego aby go tak określać. Tak w ogóle to co ty tu
robisz? Nie powinnaś być w zamku?
Dziewczyna
wyraźnie posmutniała.
-Nie,
przyjechałam tu z tatą.
To było jak
cios w serce. Zabrał ją ze sobą, zamiast mnie? Zawsze wmawiał mi, że nie
wszędzie możemy jeździć razem, bo nie wszędzie jest bezpiecznie. Nie zgadzałem
się z tym, ale nic nie mogłem zrobić. Ale dlaczego gdzieś miałem być mniej
bezpieczny niż moja siostra? Byłem na niego zły. Narażał ją zamiast mnie. Jak on
mógł być tak bezmyślny?
Celin
wyjaśniła mi jeszcze, że ojciec obecnie próbuje jakoś uzasadnić moje zachowanie
i, że nie jest mu łatwo. Trudno, doigrał się. Nie było mi go żal.
Wieczorem,
przed kolacją poszedłem jeszcze do Scarlett. Gdy weszłam do jej pokoju spała,
więc jej nie przeszkadzać. Udałem się
więc na kolację.
Usiadłem przy stole i czekałem aż podadzą pierwsze danie. Nie byłem głodny i przyszedłem tutaj tylko ze względu na to co powiedziała mi siostra. Dziewczyna przyszła zaraz po mnie i usiadła obok. Uśmiechnąłem się do niej kwaśno.
Gdy wszyscy się już zaszli, zabraliśmy się za jedzenie. Zabrałem się za skubanie jedzenia i słuchania rozmowy ojca.
-Trevorze, może wyjaśnisz mi może co skłoniło Twojego syna do zabójstwa. - Zapytał Nicolas, nasz gospodarz.
Wyprostowałem się na te słowa. A król spojrzał zmęczony na przyjaciela.
-Burmistrz znęcał się nad jego przyjaciółką, ty byś pozwolił na coś takiego? - Zapytał ojciec, on chyba sam nie wierzył w swoje słowa.
-A ty Arsenie, jak się wytłumaczysz? - Zapytał wnikliwie Nick.
-Nie miałem wyjścia... - Odparłem krótko.
Na te słowa gospodarz zaśmiał się głośno. Byłem zdezorientowany, ale starałem się to ukryć. Celin siedziała obok kuląc się jakby ze strachu. Wiedziała coś co do mnie nie docierało. Zabiłem człowieka i poniosę karę.
-Jak w ogóle śmiesz tak mówić? - Zapytał groźnie.- David był moim przyjacielem i dobrym człowiekiem, a ty zabiłeś go aby ratować kogoś takiego jak ta dziewucha!? Nie zasługiwała na to aby żyć, jest zwykłym zbrodniarzem i kto wie co jeszcze robi żeby sobie dorobić!- Krzyknął wzburzony Nicolas.
Przegiął, może mi ubliżać ile chce, ale nie pozwolę obrażać kogoś kto nie może się obronić, bo go tu nie ma. Wstałem i spokojnym krokiem podszedłem do niego. Mężczyzna był mniej-więcej w moim wieku i nie doceniał mnie. Nie fatygowałem się w proszenie o odejście od stołu. Chwyciłem go za koszulę i 'pomogłem wstać z krzesła'. Bez trudu udało mi się go ponieść trzymając za ubranie.
-Chyba nie wiesz do kogo i o kim mówisz. - warknąłem widząc strach w jego oczach.
Puściłem chłopaka i pozwoliłem mu upaść na ziemię.
-Arsen! - Krzyknął ojciec wstając od stołu.
Westchnąłem głęboko, jeszcze ten zacznie mi prawić kazania.
-Nic Ci nie jest chłopcze? - Zapytał podchodząc do mnie.
Co proszę? Zamrugałem ze zdziwienia. Czy on właśnie stanął po mojej stronie. Nicolas wydawał się równie zdziwiony co ja.
-Nicolasie zdajesz sobie sprawę, że nawrzucałeś mojemu synowi? Jesteś niewdzięczny i bezczelny. - Kontynuował spokojnie ojciec.
Nicolas kulił się pod karcącym głosem ojca. Po chwili we dwóch wyszliśmy z jadalni.
-Teraz mogę Cię bronić, ale obawiam się, że gdy wrócimy do domu kara Cię nie ominie. Chcę dla Ciebie jak najlepiej... Wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli... Jeśli nie wrócisz z nami do domu. - Powiedział z trudem.
Patrzyłem na niego pustymi oczyma. Nie wracać do domu? Zawsze chciałem stamtąd uciec, ale chyba nigdy nie myślałem o tym poważnie. Mam nie wracać do rodziny, do przyjaciół. Do domu?
-Co ze Scarlett? - Zapytałem tylko.
-Obawiam się, że też za to odpowie. - Powiedział ojciec po chwili milczenia.
-Nie możecie wciągnąć w to tylko mnie? - Zapytałem.
Ojciec spojrzał na mnie z politowaniem.
-To chyba dałoby się załatwić, ale Arsen... Dlaczego nie zrobić czegoś odwrotnego...
-Nie chcę tego słuchać. Obiecaj mi, że włos jej z głowy nie spadnie.
Ojciec milczał, lecz po długiej chwili przystanął na moją prośbę.
Wróciłem do pokoju Scarlett. Co robić?
-Coś się stało? - Zapytała zaspana.
Chyba nie powinienem jej teraz denerwować, i narażać na stres, ona ma się zająć tylko swoim zdrowiem. Ale to do tyczy też jej... Spojrzałem na nią i zrozumiałem powód dla którego to robię. Zawsze wszystko robiłem dla siebie i to też nie było dla niej.
Dziewczyna siedziała na brzegu łóżka w jedwabnej koszuli. Podszedłem do niej i wziąwszy jej twarz w dłonie pocałowałem ją. Dziewczyna oddała pocałunek, nie wiem czy to z zaskoczenia, nie chciałem o tym myśleć.
-Przepraszam Scarlett Asgard. - Powiedziałem oddalając się trochę.
Szybko wyszedłem z pokoju i wsiadłem na Ivariona. Postanowiłem zaufać ojcu.
Scarlett?
Usiadłem przy stole i czekałem aż podadzą pierwsze danie. Nie byłem głodny i przyszedłem tutaj tylko ze względu na to co powiedziała mi siostra. Dziewczyna przyszła zaraz po mnie i usiadła obok. Uśmiechnąłem się do niej kwaśno.
Gdy wszyscy się już zaszli, zabraliśmy się za jedzenie. Zabrałem się za skubanie jedzenia i słuchania rozmowy ojca.
-Trevorze, może wyjaśnisz mi może co skłoniło Twojego syna do zabójstwa. - Zapytał Nicolas, nasz gospodarz.
Wyprostowałem się na te słowa. A król spojrzał zmęczony na przyjaciela.
-Burmistrz znęcał się nad jego przyjaciółką, ty byś pozwolił na coś takiego? - Zapytał ojciec, on chyba sam nie wierzył w swoje słowa.
-A ty Arsenie, jak się wytłumaczysz? - Zapytał wnikliwie Nick.
-Nie miałem wyjścia... - Odparłem krótko.
Na te słowa gospodarz zaśmiał się głośno. Byłem zdezorientowany, ale starałem się to ukryć. Celin siedziała obok kuląc się jakby ze strachu. Wiedziała coś co do mnie nie docierało. Zabiłem człowieka i poniosę karę.
-Jak w ogóle śmiesz tak mówić? - Zapytał groźnie.- David był moim przyjacielem i dobrym człowiekiem, a ty zabiłeś go aby ratować kogoś takiego jak ta dziewucha!? Nie zasługiwała na to aby żyć, jest zwykłym zbrodniarzem i kto wie co jeszcze robi żeby sobie dorobić!- Krzyknął wzburzony Nicolas.
Przegiął, może mi ubliżać ile chce, ale nie pozwolę obrażać kogoś kto nie może się obronić, bo go tu nie ma. Wstałem i spokojnym krokiem podszedłem do niego. Mężczyzna był mniej-więcej w moim wieku i nie doceniał mnie. Nie fatygowałem się w proszenie o odejście od stołu. Chwyciłem go za koszulę i 'pomogłem wstać z krzesła'. Bez trudu udało mi się go ponieść trzymając za ubranie.
-Chyba nie wiesz do kogo i o kim mówisz. - warknąłem widząc strach w jego oczach.
Puściłem chłopaka i pozwoliłem mu upaść na ziemię.
-Arsen! - Krzyknął ojciec wstając od stołu.
Westchnąłem głęboko, jeszcze ten zacznie mi prawić kazania.
-Nic Ci nie jest chłopcze? - Zapytał podchodząc do mnie.
Co proszę? Zamrugałem ze zdziwienia. Czy on właśnie stanął po mojej stronie. Nicolas wydawał się równie zdziwiony co ja.
-Nicolasie zdajesz sobie sprawę, że nawrzucałeś mojemu synowi? Jesteś niewdzięczny i bezczelny. - Kontynuował spokojnie ojciec.
Nicolas kulił się pod karcącym głosem ojca. Po chwili we dwóch wyszliśmy z jadalni.
-Teraz mogę Cię bronić, ale obawiam się, że gdy wrócimy do domu kara Cię nie ominie. Chcę dla Ciebie jak najlepiej... Wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli... Jeśli nie wrócisz z nami do domu. - Powiedział z trudem.
Patrzyłem na niego pustymi oczyma. Nie wracać do domu? Zawsze chciałem stamtąd uciec, ale chyba nigdy nie myślałem o tym poważnie. Mam nie wracać do rodziny, do przyjaciół. Do domu?
-Co ze Scarlett? - Zapytałem tylko.
-Obawiam się, że też za to odpowie. - Powiedział ojciec po chwili milczenia.
-Nie możecie wciągnąć w to tylko mnie? - Zapytałem.
Ojciec spojrzał na mnie z politowaniem.
-To chyba dałoby się załatwić, ale Arsen... Dlaczego nie zrobić czegoś odwrotnego...
-Nie chcę tego słuchać. Obiecaj mi, że włos jej z głowy nie spadnie.
Ojciec milczał, lecz po długiej chwili przystanął na moją prośbę.
Wróciłem do pokoju Scarlett. Co robić?
-Coś się stało? - Zapytała zaspana.
Chyba nie powinienem jej teraz denerwować, i narażać na stres, ona ma się zająć tylko swoim zdrowiem. Ale to do tyczy też jej... Spojrzałem na nią i zrozumiałem powód dla którego to robię. Zawsze wszystko robiłem dla siebie i to też nie było dla niej.
Dziewczyna siedziała na brzegu łóżka w jedwabnej koszuli. Podszedłem do niej i wziąwszy jej twarz w dłonie pocałowałem ją. Dziewczyna oddała pocałunek, nie wiem czy to z zaskoczenia, nie chciałem o tym myśleć.
-Przepraszam Scarlett Asgard. - Powiedziałem oddalając się trochę.
Szybko wyszedłem z pokoju i wsiadłem na Ivariona. Postanowiłem zaufać ojcu.
Scarlett?
Od Joffrey'a
Dziś miałem jeden z ważniejszych występów. Ważniejszych to znaczy przed większą publicznością. Już od samego rana w starym teatrze trwały przygotowania. Na występy artystów mieli przyjechać jacyś bogaci kupcy, szlachta czy kto tam jeszcze.
Na ścianach teatru pojawiły się obrazy, nie byle jakie z resztą. Przedstawiały różne rzeczy, od pięknych krajobrazów po zwykłe ulice Imperium. Zatrzymałem się przy jednym z nich. Ukazywał zachód słońca nad jakimś jeziorem.
- Podoba się?- usłyszałem za plecami damski głos. Odwróciłem się i spojrzałem na malarkę i autorkę obrazów. Dziewczyna była wysoka, miała czarne włosy i bladą cerę. Skrzyżowałem ramiona.
-Mogą być, choć nie znam się za bardzo na malarstwie. - odparłem. Mój głos był jak zawsze chłodny i pełen rezerwy. Nie szkodzi, nie czułem potrzeby bycia miłym.
- Czym się zajmujesz?- zapytała od niechcenia.
- Gram na pianinie. - odpowiedziałem krótko. - Jak się nazywasz? - spojrzałem na dziewczynę.
- Argona. A ty...
- Joffrey. - przerwałem jej odpowiedzią w połowie pytania. Podszedł do nas szef teatru.
- Wszyscy już przyszli. Możesz iść zaczynać. - zwrócił się do mnie.
- Rozumiem. - nawet na niego nie spojrzałem. Wszedłem na scenę i usiadłem przy instrumencie. Ludzie ucichli po kilku pierwszych taktach, słuchając jak gram. Ten ich niemy zachwyt mnie bawił.
Kiedy skończyłem ukłoniłem się sztywno i znikłem z ich oczu nagradzany oklaskami.
- Całkiem nieźle. Ile czasu już grasz?- zapytała.
- 15 lat. - mruknąłem kierując się do wyjścia.
Argona?
Na ścianach teatru pojawiły się obrazy, nie byle jakie z resztą. Przedstawiały różne rzeczy, od pięknych krajobrazów po zwykłe ulice Imperium. Zatrzymałem się przy jednym z nich. Ukazywał zachód słońca nad jakimś jeziorem.
- Podoba się?- usłyszałem za plecami damski głos. Odwróciłem się i spojrzałem na malarkę i autorkę obrazów. Dziewczyna była wysoka, miała czarne włosy i bladą cerę. Skrzyżowałem ramiona.
-Mogą być, choć nie znam się za bardzo na malarstwie. - odparłem. Mój głos był jak zawsze chłodny i pełen rezerwy. Nie szkodzi, nie czułem potrzeby bycia miłym.
- Czym się zajmujesz?- zapytała od niechcenia.
- Gram na pianinie. - odpowiedziałem krótko. - Jak się nazywasz? - spojrzałem na dziewczynę.
- Argona. A ty...
- Joffrey. - przerwałem jej odpowiedzią w połowie pytania. Podszedł do nas szef teatru.
- Wszyscy już przyszli. Możesz iść zaczynać. - zwrócił się do mnie.
- Rozumiem. - nawet na niego nie spojrzałem. Wszedłem na scenę i usiadłem przy instrumencie. Ludzie ucichli po kilku pierwszych taktach, słuchając jak gram. Ten ich niemy zachwyt mnie bawił.
Kiedy skończyłem ukłoniłem się sztywno i znikłem z ich oczu nagradzany oklaskami.
- Całkiem nieźle. Ile czasu już grasz?- zapytała.
- 15 lat. - mruknąłem kierując się do wyjścia.
Argona?
Nowa Członkini
Powitajmy serdecznie Callę i jej smoczycę Lunaris! Mamy nadzieję, że spodoba im się w naszych szeregach.
Od Viserysa Cd. Catherine
Wbiłem spojrzenie w ogień.
- Tęsknie...to oczywiste, ale wydaje mi się, że tam jest jej lepiej. - powiedziałem jakby do siebie. - Wiesz, kilka razy odwiedzałem tamto miasteczko. Obserowałem ją...dobrze jej się wiedzie, bibliotekarka zastępuje jej matkę, chyba nawet znalazła sobie chłopca. - dodałem. - Nie odważyłem się do niej podejść. Ona ma tam swój świat, pewnie jest na mnie zła, bo musiałem ją zostawić. Nie chcę wchodzić w życie Dany z butami, kiedy widzę, że ułożyła je sobie na nowo. - dokończyłem. Nadal nie podnosiłem wzroku z tańczących po drewnie płomieni.
- Rozumiem...- usłyszałem głos Cathy. Wiedziałem jednak, że uważa na odwrót. Pewnie jej zdaniem powinienem porozmawiać z Daenerys. Prawda była taka, że po prostu stchórzyłem, nie dałbym rady spojrzeć w oczy siostrze, którą poniekąd porzuciłem.
- Ty nie masz rodzeństwa, tak?- zapytałem. Przytaknąłe tylko. Siedzielismy chwilę w milczeniu.
- Miał nam się urodzić brat. - zacząłem. Czułem się strasznie niepewnie, wszystkie te wspomnienia dusiłem w sobie, a teraz miałem komuś o tym opowiedzieć. - Przyszedł na świat martwy. Matka zmarła kilka dni po porodzie. Nawet nie znam szczegółów, lekarze nie mówią takich rzeczy dzieciom. Ojciec się załamał. To chyba normalne, po takiej stracie, każdy czuje pustkę. On nie potrafił z tego wyjść. Topił smutki w alkoholu. Strasznie to egoistyczne, prawda? W końcu miał jeszcze dwójkę dzieci. Zajmowałem się domem, opiekowałem się Dany. Na początku nie było źle, wystarczyło go tylko co jakiś czas odprowadzać do domu z karczm. Potem zrobił się agresywny, stracił pracę. To ja musiałem zarabiać na dom. Ledwo starczało nam na czynsz, a ten pijak wszystkie oszczędności wydawał na wódkę. - powiedziałem. Przez chwilę milczałem. - Dany była drobną dziewczynką, gdyby ojciec się do niej dorwał mógłby ja pobić na śmierć. Broniłem jej, przez co obrywałem podwójnie. Chodziłem na polowania, żeby zapewnić jakoś jedzenie. Strasznie się wtedy bałem, że pod moją nieobecność skrzywdzi Daenerys. Czasami kiedy ojciec wpadł w furię, byłem tak poobijany, że nie mogłem się ruszać. Wtedy Dany szła do miasta i żebrała o pieniadze na jedzenie. To było straszne, złamał mi dwa żebra, wyrwał rękę ze stawu, rzucał butelkami. - kontynuowałem. Mimowolnie dotknąłem brzucha, na którym miałem blizny po tłuczonym szkle. - Kiedy skończyłem 18 lat, zabrałem siostrę i uciekłem. Cały czas miałem wrażenie, że ojciec idzie naszym śladem. Zostawiłem Dany u bibliotekarki, żeby była bezpieczna i mogła się uczyć. - dokończyłem. Zapadło głuche milczenie. W końcu podniosłem wzrok i spojrzałem na Cathy.
- To wszystko. Potem oswoiłem Netflix i trafiłem do Szklanego Imperium. - powiedziałem. Dorzuciłem do ogniska drewna, aby ogień nie wygasł.
Catherine?
- Tęsknie...to oczywiste, ale wydaje mi się, że tam jest jej lepiej. - powiedziałem jakby do siebie. - Wiesz, kilka razy odwiedzałem tamto miasteczko. Obserowałem ją...dobrze jej się wiedzie, bibliotekarka zastępuje jej matkę, chyba nawet znalazła sobie chłopca. - dodałem. - Nie odważyłem się do niej podejść. Ona ma tam swój świat, pewnie jest na mnie zła, bo musiałem ją zostawić. Nie chcę wchodzić w życie Dany z butami, kiedy widzę, że ułożyła je sobie na nowo. - dokończyłem. Nadal nie podnosiłem wzroku z tańczących po drewnie płomieni.
- Rozumiem...- usłyszałem głos Cathy. Wiedziałem jednak, że uważa na odwrót. Pewnie jej zdaniem powinienem porozmawiać z Daenerys. Prawda była taka, że po prostu stchórzyłem, nie dałbym rady spojrzeć w oczy siostrze, którą poniekąd porzuciłem.
- Ty nie masz rodzeństwa, tak?- zapytałem. Przytaknąłe tylko. Siedzielismy chwilę w milczeniu.
- Miał nam się urodzić brat. - zacząłem. Czułem się strasznie niepewnie, wszystkie te wspomnienia dusiłem w sobie, a teraz miałem komuś o tym opowiedzieć. - Przyszedł na świat martwy. Matka zmarła kilka dni po porodzie. Nawet nie znam szczegółów, lekarze nie mówią takich rzeczy dzieciom. Ojciec się załamał. To chyba normalne, po takiej stracie, każdy czuje pustkę. On nie potrafił z tego wyjść. Topił smutki w alkoholu. Strasznie to egoistyczne, prawda? W końcu miał jeszcze dwójkę dzieci. Zajmowałem się domem, opiekowałem się Dany. Na początku nie było źle, wystarczyło go tylko co jakiś czas odprowadzać do domu z karczm. Potem zrobił się agresywny, stracił pracę. To ja musiałem zarabiać na dom. Ledwo starczało nam na czynsz, a ten pijak wszystkie oszczędności wydawał na wódkę. - powiedziałem. Przez chwilę milczałem. - Dany była drobną dziewczynką, gdyby ojciec się do niej dorwał mógłby ja pobić na śmierć. Broniłem jej, przez co obrywałem podwójnie. Chodziłem na polowania, żeby zapewnić jakoś jedzenie. Strasznie się wtedy bałem, że pod moją nieobecność skrzywdzi Daenerys. Czasami kiedy ojciec wpadł w furię, byłem tak poobijany, że nie mogłem się ruszać. Wtedy Dany szła do miasta i żebrała o pieniadze na jedzenie. To było straszne, złamał mi dwa żebra, wyrwał rękę ze stawu, rzucał butelkami. - kontynuowałem. Mimowolnie dotknąłem brzucha, na którym miałem blizny po tłuczonym szkle. - Kiedy skończyłem 18 lat, zabrałem siostrę i uciekłem. Cały czas miałem wrażenie, że ojciec idzie naszym śladem. Zostawiłem Dany u bibliotekarki, żeby była bezpieczna i mogła się uczyć. - dokończyłem. Zapadło głuche milczenie. W końcu podniosłem wzrok i spojrzałem na Cathy.
- To wszystko. Potem oswoiłem Netflix i trafiłem do Szklanego Imperium. - powiedziałem. Dorzuciłem do ogniska drewna, aby ogień nie wygasł.
Catherine?
Od Argony CD Tassyi
Siedziałam tak, siedziałam i wpatrywałam się w przestrzeń. Nie oddychałam. Słyszałam dokładnie czyjeś kroki, zbliżające się do miejsca mojego pobytu. Skrzypnięcie drzwi i w polu widzenia pojawiła się ładna, białowłosa kobieta. Ta sama co poprzedniego dnia.
-Coś się stało? - zapytała cicho - Śniadanie gotowe.
Wzięłam oddech i powoli wstałam.
- Śniadanie? - zapytałam.
- Tak. Pewnie jesteś głodna.
- Ja...
_Możesz jej zaufać. To dobra osoba, dba o innych_
- Jestem - przyznałam. - Nie znam twojego imienia...
- Tassya Snow - przedstawiła się. - Chodź.
Ruszyłyśmy przez dom do niewielkiej jadalni. Śniadanie nie było zbyt wystawne, ale smaczne. Przez cały posiłek dziewczyna przyglądała mi się dyskretnie, jednak nic nie powiedziała. Dopiero po skończeniu zapytała:
- Dziś ruszysz w dalszą drogę, prawda?
- Nie. - Pokręciłam przecząco głową. - Chce tu zamieszkać... muszę tylko znaleźć odpowiednie miejsce dla mnie i Hikari'ego.
(Tassya?)
-Coś się stało? - zapytała cicho - Śniadanie gotowe.
Wzięłam oddech i powoli wstałam.
- Śniadanie? - zapytałam.
- Tak. Pewnie jesteś głodna.
- Ja...
_Możesz jej zaufać. To dobra osoba, dba o innych_
- Jestem - przyznałam. - Nie znam twojego imienia...
- Tassya Snow - przedstawiła się. - Chodź.
Ruszyłyśmy przez dom do niewielkiej jadalni. Śniadanie nie było zbyt wystawne, ale smaczne. Przez cały posiłek dziewczyna przyglądała mi się dyskretnie, jednak nic nie powiedziała. Dopiero po skończeniu zapytała:
- Dziś ruszysz w dalszą drogę, prawda?
- Nie. - Pokręciłam przecząco głową. - Chce tu zamieszkać... muszę tylko znaleźć odpowiednie miejsce dla mnie i Hikari'ego.
(Tassya?)
czwartek, 29 stycznia 2015
Od Tassyi CD Argony
Właśnie wracał do domu od Shay, gdy zaczepiła mnie jakaś dziewczyna.
- Przepraszam , czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę jakiś nocleg dla mnie i dużego zwierzęcia?
-Kim jesteś?-zapytałam.
-Argona Ryuketsu. Szukam noclegu.
-Są tu gospody, mogę cię zaprowadzić. A co to za duże zwierzę o którym wspomniałaś? Czyżbyś miała smoka?
-Tak.
-W takim razie lepiej gdybyś przenocowała u mnie. W gospodzie smok się nie zmieści. Mieszkam niedaleko pieczary, gdzie śpi mój smok. Na pewno przyjmie twojego.
-Prowadź. Ale nie chcę spać w twoim domu.
-I tak mam tylko jedno łóżko. Ale mam dużo koców w przybudówce.
***
Rano przygotowałam śniadanie, i nakryłam do stołu. Jednak Argona się nie pojawiła. Poszłam do niej. Siedziała pod ścianą.
-Coś się stało?-zapytałam delikatnie-Śniadanie gotowe.
<Argona?>
- Przepraszam , czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę jakiś nocleg dla mnie i dużego zwierzęcia?
-Kim jesteś?-zapytałam.
-Argona Ryuketsu. Szukam noclegu.
-Są tu gospody, mogę cię zaprowadzić. A co to za duże zwierzę o którym wspomniałaś? Czyżbyś miała smoka?
-Tak.
-W takim razie lepiej gdybyś przenocowała u mnie. W gospodzie smok się nie zmieści. Mieszkam niedaleko pieczary, gdzie śpi mój smok. Na pewno przyjmie twojego.
-Prowadź. Ale nie chcę spać w twoim domu.
-I tak mam tylko jedno łóżko. Ale mam dużo koców w przybudówce.
***
Rano przygotowałam śniadanie, i nakryłam do stołu. Jednak Argona się nie pojawiła. Poszłam do niej. Siedziała pod ścianą.
-Coś się stało?-zapytałam delikatnie-Śniadanie gotowe.
<Argona?>
Od Catherine CD Viserysa
Zrobiło mi
się ciepło na to wspomnienie, czasami żałowałam, że nie mam rodzeństwa, ale
biorąc pod uwagę moje przeżycia… Nie, nie chciałabym takiego losu dla kogoś
innego.
Polowanie
trwało do późnego wieczoru, ale nie nudziłam się. Tak jak się spodziewałam nie
złapaliśmy dużo, w końcu, jak to stwierdził Vis, ‘odstraszałam wszystkie
zwierzęta’. Nie wiem czy to był komplement czy obelga i nie zastanawiałam się
nad tym.
-Wracamy? –
Zapytałam.
-Jak chcesz,
możemy urządzić ognisko, niedaleko jest spora polana… - Zaczął z typowym dla
siebie uśmieszkiem .
-Nie spieszy
mi się, więc mogę zostać. – odparłam obojętnie.
W zasadzie
nie chciałam siedzieć tu dłużej, polowania okazały się dla mnie strasznie
nudne, ale nie chciałam też wracać do pustego domu.
Chłopak po
drodze nazbierał uzbierał drewna i szybko rozpalił ognisko. Usiadłam na ziemi o
oparłam się o smoczycę, która położyła się za mną.
-Jak Ci się
podobało Cathy? –Zapytał chłopak.
-Emm,
szczerze? – Zapytałam zmieszana.
Chłopak w
odpowiedzi skinął głową i wyraźnie niecierpliwy czekał na odpowiedź.
-nie bardzo…
– Odpowiedziałam.
-O, może
następnym razem będzie lepiej.
Przytaknęłam
skinieniem głowy. Niech on się nie łudzi, że będzie jakiś następny raz. Dzisiaj
odkryłam, że nienawidzę polować. Nienawidzę chodzić po lesie i czekać godzinami
aż coś się napatoczy. O nie, to nie dla mnie. Moje ręce nie są stworzone do
przelewu krwi.
-Powiedz
Vis, co się teraz dzieje z Twoją siostrą?
-Właściwie
to nie wiem, zostawiłem ją pod opieką pewnej bibliotekarki, ale nie martwię się
o nią. – Odpowiedział z uśmiechem.
-A nie
tęsknisz za nią? Ja bym chyba nie wytrzymała takiej rozłąki… - myślałam na głos…
Viserys ?
Od Argony
Gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie światła, w ich blasku ujrzałam piękny pałac z białej cegły. Aż przystanęłam z podziwu.
- Muszę go namalować... - szepnęłam ni to do siebie, ni to do olbrzymiego towarzysza
_Ale chyba nie teraz?_ Smok wyglądał na zaniepokojonego. _Jesteś wyczerpana, głodna i zziębnięta, powinniśmy wreszcie dojść do tej osady, udać się na jakiś posiłek i znaleźć dom dla siebie. A tymczasem ciągle włóczymy się po coraz to nowych regionach. To niebezpieczne._
- Może i tak... - przyznałam niechętnie - Jednak wędrówka jest czymś pięknym! Mozolna wspinaczka pod górkę, dla chwili ekstazy na samym syczcie i przyjemny marsz w dół. Malownicze polany, jeziora, ośnieżone zbocza, rwące strumienie i powolne rzeki. Zielone korony drzew, czerwień jabłek. Różnobarwne ptaki! Kwiaty! Motyle! Smoki! Nie uważasz, że szkoda porzucać to wszystko dla wygodnego domku?
_Nie jadłaś nic od tygodnia. Nie spałaś przynajmniej od dwóch dni._ Hikari zrobił groźną minę _Idziemy do miasta, dziecko! Nie chcę byś mi tu z głodu zginęła! Ten tryb życia ci nie służy!_
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w dalszą drogę, tęsknie spoglądając na zamek.
Przed wejściem do osady zatrzymałam się i poprosiłam Hikari'ego, by tu zaczekał. Nie wiedziałam jak ludzie zareagują na obecność smoka, choć mój Mistrz zapewniał, że w tych rejonach żyją w zgodzie z ludźmi. Niemniej poszukiwania dachu nad głową zaczęłam sama. Po kilku okrążeniach po osadzie doszłam do wniosku, że nic tu sama nie zwojuje i będę musiała kogoś spytać. Podeszłam więc do przypadkowej osoby.
- Przepraszam - powiedziałam spokojnie. - Czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę jakiś nocleg dla mnie i dużego zwierzęcia?
(Ktoś?)
- Muszę go namalować... - szepnęłam ni to do siebie, ni to do olbrzymiego towarzysza
_Ale chyba nie teraz?_ Smok wyglądał na zaniepokojonego. _Jesteś wyczerpana, głodna i zziębnięta, powinniśmy wreszcie dojść do tej osady, udać się na jakiś posiłek i znaleźć dom dla siebie. A tymczasem ciągle włóczymy się po coraz to nowych regionach. To niebezpieczne._
- Może i tak... - przyznałam niechętnie - Jednak wędrówka jest czymś pięknym! Mozolna wspinaczka pod górkę, dla chwili ekstazy na samym syczcie i przyjemny marsz w dół. Malownicze polany, jeziora, ośnieżone zbocza, rwące strumienie i powolne rzeki. Zielone korony drzew, czerwień jabłek. Różnobarwne ptaki! Kwiaty! Motyle! Smoki! Nie uważasz, że szkoda porzucać to wszystko dla wygodnego domku?
_Nie jadłaś nic od tygodnia. Nie spałaś przynajmniej od dwóch dni._ Hikari zrobił groźną minę _Idziemy do miasta, dziecko! Nie chcę byś mi tu z głodu zginęła! Ten tryb życia ci nie służy!_
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w dalszą drogę, tęsknie spoglądając na zamek.
Przed wejściem do osady zatrzymałam się i poprosiłam Hikari'ego, by tu zaczekał. Nie wiedziałam jak ludzie zareagują na obecność smoka, choć mój Mistrz zapewniał, że w tych rejonach żyją w zgodzie z ludźmi. Niemniej poszukiwania dachu nad głową zaczęłam sama. Po kilku okrążeniach po osadzie doszłam do wniosku, że nic tu sama nie zwojuje i będę musiała kogoś spytać. Podeszłam więc do przypadkowej osoby.
- Przepraszam - powiedziałam spokojnie. - Czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę jakiś nocleg dla mnie i dużego zwierzęcia?
(Ktoś?)
wtorek, 27 stycznia 2015
Od Viserysa Cd. Catherine
Uspokoiłem
się po chwili.
- Chodź,
będziemy czekać za tamtymi skałami pod lasem. - powiedziałem. Cathy zrównała ze
mną krok. Zaczailiśmy się w tym miejscu.
- Gdzie twój
smok?- zapytała szeptem.
- Poleciała sprawdzić
czy w okolicy są jelenie.- odszepnąłem. - Pójdziemy za nimi do lasu, nie często
wychodzą na otwartą przestrzeń. Teraz możemy postrzelać do zajęcy. -
uśmiechnąłem się. Catherine wyjęła sztylety do rzucania.
- Będą dobre
na większe zwierzęta. - stwierdziłem. - Staraj się trafić w głowę. I nie celuj
zbyt długo, bo zwieją. - poleciłem. Czekaliśmy na te gryzonie pół godziny w
milczeniu. W tym czasie nałożyłem strzałę na cięciwę. W pewnym momencie
zobaczyłem dwie dorodne sztuki. Wyszły ze swoich norek niczego nie
podejrzewając. Delikatnie trąciłem Cathy a ona kiwnęła głową. Naciągnąłem łuk i
wypuściłem strzałę. Poszybowała nad trawą i trafiła zająca w łeb. Wierzgnął się
dziko i znieruchomiał. W tym czasie Catherine cisnęła nożykiem. Wbił się w
tylną łapę zwierzątka. Zaczęło uciekać kulejąc mocno. Wypuściłem za nim
strzałę, trafiając w kark. Cathy wyszła zza skał.
- Nie jest
źle. Spodziewałem się, że w ogóle nie trafisz. - powiedziałem stając obok.
- Dziękuję,
że we mnie wierzysz. - powiedziała sarkastycznie.
- Nie ma za
co. - uśmiechnąłem się i ruszyłem po zające. Spojrzała na dwa ubite zwierzątka.
Jeden z nich dostał strzałą w oko.
- Długo
polujesz?
- Od
dziecka. - odparłem. - To dobry sposób na zapewnienie jedzenia. Pamiętam jak
moja siostra chciała ze mną jeździć do lasu. Była za mała, więc zostawiałem ją w domu. Zawsze się wtedy
obrażała. Przechodziło jej kiedy wracałem do domu. - wspomniałem ze śmiechem.
Catherine?
Od Catherine CD Aarona
-Nie mów tak
do mnie. To nie jest wcale takie fajne ja myślisz…- powiedziałam z nieobecnym
spojrzeniem.
-Serio?
Czuję to non stop od kilku lat! – Krzyknął.
-Wyobraź
sobie, że ja też. – odpowiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Podniosłam się
pomału z łóżka i mimo lekkich zawrotów głowy próbowałam wstać.
-Powinnaś
leżeć. – Upomniał mnie próbując się uspokoić.
-Wybacz, ale
‘panna czuję ból’ nie będzie Cię już dłużej denerwować. – powiedziałam łapiąc równowagę.
Aaron chwyciła mnie szybkim ruchem w pasie abym nie upadła. Chwyciłam jego dłoń
i, trzymając trochę dłużej niż powinnam, strząsnęłam ją z siebie.
-Poradzę
sobie. – Uparłam się.
-Nie wydaje
mi się. Cath usiądź.
Nie
chciałam, ale musiałam. Nie zaszłabym daleko w takim stanie.
-Przykro mi
z jej powodu. - powiedziałam po chwili.
-Mi też. –
Odpowiedział krótko.
-Przez to
taki jesteś? – zapytałam.
-Jaki?
Spojrzałam
na niego niedowierzając, nie wiedział o co mi chodzi?
-No chyba mi
nie powiesz, że ta Lilian zakochałam się w takim skończonym kretynie?
-Hamuj się, może
i kretyn, ale z uczuciami. – Odgryzł się.
-Taka
prawda, możesz mi mówić co chcesz, ale z kimś tak oschłym nie da się wytrzymać…
- Myślałam na głos.
-Masz na
myśli to, że mnie nie da się pokochać? – Zapytał ze smutnym uśmiechem.
-Tego nie
miałam na myśli. – wyrwało mi się.
Chłopak
spojrzał na mnie zdziwiony, ale szybko zignorował moją wypowiedź. Na szczęście.
-Nie zawsze
taki byłem. – Opowiedział.
To już
wiedziałam, wiedziałam od początku. Nie da się być taki zgorzknialcem od
urodzenia. Ja też się zmieniłam po stracie rodziców, ale nie aż tak. Nie
odwróciłam się przeciwko całemu światu, ja się od niego odizolowałam.
-Nie możesz
się obwiniać za jej śmierć, nie możesz też winić za to wszystkich ludzi na
świecie… -zaczęłam.
-O! Daj
spokój. Myślisz, że nie wiedzę jak ty się ukrywasz? Zawsze chodzisz taka
obojętna, nigdy się nie uśmiechasz, nie śmiejesz. To też nie jest normalne. To
też jest efektem straty.
Wzdrygnęłam
się. Aaron okazał się bardziej spostrzegawczy niż myślałam. Z resztą po co tu
komu spostrzegawczość. Każdy by to zauważył, jestem odludkiem, ale dobrze mi
tak. Tak jak on dobrze czuje się z tym, że jest dla innych wredny…
Aaron?
Od Joffrey'a
Podniosłem wzrok na piękny instrument stojący przede mną. Wyciągnąłem rękę, palcami muskając idealnie wyważonych klawiszy. Każdy dźwięk, który wydobywał się z niego był idealny. Znajdowałem się w teatrze. Właściwie nie wystawiano już tu sztuk, miejsce służyło głównie do występów tanecznych, koncertów i tym podobnych. Dobrze się czułem w tym miejscu.
- Joffrey, niedługo twój występ. - usłyszałem za sobą głos szefa.
- Wiem. - mruknąłem tylko, nawet nie podnosząc wzroku.
- Dzisiaj mamy gościa specjalnego. Na występ przyjechała księżniczka Celin. Siedzi w pierwszym rzędzie. - poinformował mnie. Wzruszyłem ramionami. Księżniczka czy nie, tutaj jest tylko widzem. Chwilę potem wchodziłem na scenę. Usiadłem do fortepianu, nie zwracając uwagi na publikę. Uderzyłem pierwsze dźwięki, a potem moje ręce same zaczęły "biegać" po klawiaturze.
Kiedy skończyłem, widownia klaskała. Widziałem w ich oczach zachwyt. Patrzyli na mnie oczarowani grą. Skłoniłem się sztywno i zszedłem ze sceny.
Tego dnia nie miałem w planach innych występów, więc spokojnie mogłem iść w swoją stronę. Pod teatrem czekał na mnie Yukki. Podniósł się na mój widok.
~Jak zwykle w formie~ usłyszałem jego głos.
- Naturalnie. Zawsze jestem. - mruknąłem gładząc Yukiteru po łuskach. Przymknął oczy zadowolony.
- Przepraszam...? - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się. Stała tam księżniczka we własnej osobie. Cóż za niesamowity zaszczyt mnie spotkał...
- W czymś mogę pomóc?- spytałem chłodno. Dziewczyna zmieszała się lekko.
Celin?
- Joffrey, niedługo twój występ. - usłyszałem za sobą głos szefa.
- Wiem. - mruknąłem tylko, nawet nie podnosząc wzroku.
- Dzisiaj mamy gościa specjalnego. Na występ przyjechała księżniczka Celin. Siedzi w pierwszym rzędzie. - poinformował mnie. Wzruszyłem ramionami. Księżniczka czy nie, tutaj jest tylko widzem. Chwilę potem wchodziłem na scenę. Usiadłem do fortepianu, nie zwracając uwagi na publikę. Uderzyłem pierwsze dźwięki, a potem moje ręce same zaczęły "biegać" po klawiaturze.
Tego dnia nie miałem w planach innych występów, więc spokojnie mogłem iść w swoją stronę. Pod teatrem czekał na mnie Yukki. Podniósł się na mój widok.
~Jak zwykle w formie~ usłyszałem jego głos.
- Naturalnie. Zawsze jestem. - mruknąłem gładząc Yukiteru po łuskach. Przymknął oczy zadowolony.
- Przepraszam...? - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się. Stała tam księżniczka we własnej osobie. Cóż za niesamowity zaszczyt mnie spotkał...
- W czymś mogę pomóc?- spytałem chłodno. Dziewczyna zmieszała się lekko.
Celin?
Od Catherine CD Viserysa
Polowanie?
Ja? To raczej dwa różne światy. Nigdy nie polowałam. Może to dlatego, że kiedy
żył mój tata to byłam na to za mała, a kiedy już dorosłam to nie w głowie mi
była nauka tego. Ale przecież człowiek uczy się całe życie?
-Emm, w
sumie to czemu nie. – Powiedziałam w końcu.
Chłopak
uśmiechnął się od ucha do ucha.
-W taki
razie ja pójdę po Nebulę i Cię dogonię.
-Nie ma
mowy. A jak się panienka zgubi? – Drażnił się.
Przewróciłam
tylko oczami. Wyszło na to, że szedł za mną aż do samej pieczary. Nebula
widocznie czuła, że się zbliżam i czekała przed pieczarą. Podeszłam do niej i
poklepałam po pysku.
Po chwili
wzbiliśmy się w powietrze. Podążałam za Viserysem i jego smokiem. Czułam, że Nabula aż się rwie do przodu, ale
nie znałam drogi, więc musiałam lecieć za nim. Niestety moja rozwydrzona
smoczyca żyje własnym życiem. Nie zdążyłam się nawet zorientować z nasza podróż
przerodziła się w wyścig.
Miejscem lądowania
okazała się spora polana daleko poza miastem. Przed wyprawą wzięłam ze sobą
lekki miecz i sztylety do rzucania. Często nimi rzucałam w punkt na ścianie,
nawet dobrze mi szło, więc może i na polowaniu mi się to przyda?
-Więc możemy
zaczynać. – Powiedział zniecierpliwiony Vis.
Zrobiłam
kwaśną minę i oparłam się o grzbiet smoczycy.
-Nie
powiedziałam Ci jeszcze, że nigdy nie polowałam? – Zapytałam spoglądając na
niego skruszona.
Chłopak
zaśmiał się głośno.
-Niech się panienka
nie martwi, wszystkiego Cię nauczę. – Odpowiedział ochoczo.
-Nie uczyłam
się polować, ale chyba powinieneś zachować ciszę, a nie śmiać się w niebogłosy?
– Odgryzłam się.
-I skończ już
z tą panienką. – Dodałam po chwili.
-Dobrze
Cathy. – Ponownie się zaśmiał.
Ta jego
drwina zaczynała mnie irytować. Westchnęłam głęboko i ruszyłam za nim i
niewesołą miną.
Vis??
Wyprawa !
Otóż z dniem dzisiejszym (27.01) nasza wyprawa zostaje wcielona w życie.
Zarys fabuły:
W oddalonej na wschód krainie źle się dzieje. Smoki od lat mają siedzibę w tamtejszych górach, lecz ich spokój od jakiegoś czasu zakłócają ludzie. Niejaki król Emanuel, władca Nomadii, postanowił napaść te tereny wraz ze swoim potężnym wojskiem. Jego kraj bowiem jest na skraju bankructwa, smocza krew dla króla okazała się najszybszym źródłem zarobku.
Król Trevor postanowił temu zapobiec. Wysłał więc swoich ludzi na wschód. Po długiej wędrówce ludzie dotarli do smoczego gniazda. Zwierzęta szybko się na nich poznały i tak żołnierze mogli w smoczych pieczarach przygotować się na nadejście nieprzyjaciela.
Strategiem akcji został książę Arsen. W ten ospo sposób ustalono, że w bitwie udział weźmie kilka oddziałów.
Pierwszy składał się będzie z piechurów, na ich czele stanie Thomas, najsilniejszy rycerz w królestwie i zaufany przyjaciel króla. Zajmą się oni odpieraniem ataków wroga.
Drugi oddział to kawaleria, a na ich czele Monica, jej ludzie wyruszą zaraz za piechurami. Będą zadawać obrażenia z ziemi.
Trzeci oddział to łucznicy. Ich generałem zostanie Arthur. Łucznicy staną na skraju doliny, w której zaskoczymy wroga. W razie gdyby nieprzyjaciel przedarł się przez naszą linię obrony łucznicy będą musieli się wycofać.
Czwarty oddział to oczywiście smoczy jeźdźcy. Wyruszą oni dopiero kiedy na pole bitwy dotrą wszystkie oddziały wroga. Ich dowódcą zostanie Victor. Jeźdźcy muszą być bardzo ostrożny aby nie skrzywdzić swoich ludzi.
Oprócz tych czterech głównych oddziałów a bitwie wezmą udział zwiadowcy, zwiadowcy będą obserwować postępowanie wroga, będą pilnować czy nie nadchodzą posiłki itp.
No i oczywiście, nie może zabraknąć medyków. Głównym medykiem Została sama księżniczka Celin. Dziewczyna będzie wydawała polecenia innym, ale też sama zajmie się rannymi.
Prosiliście, abyśmy my zaczęły opowiadania tak jak to jest w misjach, jednak doszłam to wniosku, że lepiej będzie jeśli zostawimy wam w tej kwestii wolną rękę, głównie dlatego żeby takie opowiadania mógł ktoś dokończyć.
Aby ułatwić pisanie i uniknąć sprzeczność opiszę wam jak najdokładniej teren.
Bitwa odbędzie się w górach, ściślej mówiąc w dolinie. Miejsce to nie jest porośnięte drzewami, więc nie będzie się gdzie schować. Rośnie tam tylko bujna trawa i kwiaty.
Zbocza doliny pokryte są drobnymi kamieniami, więc ważna jest ostrożność przy schodzeniu z nich. Dolina otoczona jest górami z trzech stron, Wróg nadejdzie z równiny. Góry otaczające miejsce są strome i kamieniste, w okolicy znajduje się wiele grot, w których ukrywać się będą smoki.
Jako, że nie jestem dobra w opisach przedstawiam wam zdjęcie, które unaocznia w jakiejś części moją wizję.
Jeśli masz dwie postacie możesz wziąć udział obydwoma.
Przyszedł czas na nagrody.
Jak pisałam wcześniej, każdy otrzyma nagrodę w postaci punktów dla smoka. Po zakończeniu wyprawy każdy dowie się jaką ilość udało mi się zdobyć i rozda ją według własnego upodobania.
Oprócz tego zostaje nagroda główna dla najaktywniejszego uczestnika. Takowa osoba wybiera sobie wówczas nagrodę. Jedną z dwóch podanych, a są to:
• Skrzydła dla postaci.
Co tu wiele pisać, twoja postać dostaje skrzydła, których nie widać cały czas, pokazują się wówczas jeśli twoja postać tego chce. Jeśli wybierasz tą nagrodę możesz przesłać nam dodatkowe zdjęcie twojej postaci ze skrzydłami.
• Zwierzę Amatis
Amatis jest czymś w rodzaju towarzysza, ma magiczne zdolności, dzięki którym leczy twoją postać w razie potrzeby oraz wzmacnia ją.
W zależności od twojego upodobania Amatis jest przy Tobie lub zjawia się wtedy kiedy tego chcesz.
Zarys fabuły:
W oddalonej na wschód krainie źle się dzieje. Smoki od lat mają siedzibę w tamtejszych górach, lecz ich spokój od jakiegoś czasu zakłócają ludzie. Niejaki król Emanuel, władca Nomadii, postanowił napaść te tereny wraz ze swoim potężnym wojskiem. Jego kraj bowiem jest na skraju bankructwa, smocza krew dla króla okazała się najszybszym źródłem zarobku.
Król Trevor postanowił temu zapobiec. Wysłał więc swoich ludzi na wschód. Po długiej wędrówce ludzie dotarli do smoczego gniazda. Zwierzęta szybko się na nich poznały i tak żołnierze mogli w smoczych pieczarach przygotować się na nadejście nieprzyjaciela.
Strategiem akcji został książę Arsen. W ten ospo sposób ustalono, że w bitwie udział weźmie kilka oddziałów.
Pierwszy składał się będzie z piechurów, na ich czele stanie Thomas, najsilniejszy rycerz w królestwie i zaufany przyjaciel króla. Zajmą się oni odpieraniem ataków wroga.
Drugi oddział to kawaleria, a na ich czele Monica, jej ludzie wyruszą zaraz za piechurami. Będą zadawać obrażenia z ziemi.
Trzeci oddział to łucznicy. Ich generałem zostanie Arthur. Łucznicy staną na skraju doliny, w której zaskoczymy wroga. W razie gdyby nieprzyjaciel przedarł się przez naszą linię obrony łucznicy będą musieli się wycofać.
Czwarty oddział to oczywiście smoczy jeźdźcy. Wyruszą oni dopiero kiedy na pole bitwy dotrą wszystkie oddziały wroga. Ich dowódcą zostanie Victor. Jeźdźcy muszą być bardzo ostrożny aby nie skrzywdzić swoich ludzi.
Oprócz tych czterech głównych oddziałów a bitwie wezmą udział zwiadowcy, zwiadowcy będą obserwować postępowanie wroga, będą pilnować czy nie nadchodzą posiłki itp.
No i oczywiście, nie może zabraknąć medyków. Głównym medykiem Została sama księżniczka Celin. Dziewczyna będzie wydawała polecenia innym, ale też sama zajmie się rannymi.
Prosiliście, abyśmy my zaczęły opowiadania tak jak to jest w misjach, jednak doszłam to wniosku, że lepiej będzie jeśli zostawimy wam w tej kwestii wolną rękę, głównie dlatego żeby takie opowiadania mógł ktoś dokończyć.
Aby ułatwić pisanie i uniknąć sprzeczność opiszę wam jak najdokładniej teren.
Bitwa odbędzie się w górach, ściślej mówiąc w dolinie. Miejsce to nie jest porośnięte drzewami, więc nie będzie się gdzie schować. Rośnie tam tylko bujna trawa i kwiaty.
Zbocza doliny pokryte są drobnymi kamieniami, więc ważna jest ostrożność przy schodzeniu z nich. Dolina otoczona jest górami z trzech stron, Wróg nadejdzie z równiny. Góry otaczające miejsce są strome i kamieniste, w okolicy znajduje się wiele grot, w których ukrywać się będą smoki.
Jako, że nie jestem dobra w opisach przedstawiam wam zdjęcie, które unaocznia w jakiejś części moją wizję.
Odnośnie tego kto kim będzie, ustalę to ja i Paper, tylko najpierw musimy wiedzieć kto chce wziąć udział w wydarzeniu.
Zgłoszenia przyjmujemy do piątku (30.01) włącznie. Proszę pisać o tym w komentarzach.
Jeśli ktoś chce sobie wybrać samemu kim chce być to proszę to również tam uwzględnić, lub chociaż nas jakoś naprowadzić. Jeśli nie będzie żadnej instrukcji odnośnie tego to taka osoba dostanie stanowisko na podstawie swojego zawodu, umiejętności i mocy.
Gdyby się okazało, że ktoś dołączył do bloga po rozpoczęciu wyprawy i chciałby w niej wziąć udział, to takowe przypadki będziemy rozpatrywać indywidualnie.Jeśli masz dwie postacie możesz wziąć udział obydwoma.
Przyszedł czas na nagrody.
Jak pisałam wcześniej, każdy otrzyma nagrodę w postaci punktów dla smoka. Po zakończeniu wyprawy każdy dowie się jaką ilość udało mi się zdobyć i rozda ją według własnego upodobania.
Oprócz tego zostaje nagroda główna dla najaktywniejszego uczestnika. Takowa osoba wybiera sobie wówczas nagrodę. Jedną z dwóch podanych, a są to:
• Skrzydła dla postaci.
Co tu wiele pisać, twoja postać dostaje skrzydła, których nie widać cały czas, pokazują się wówczas jeśli twoja postać tego chce. Jeśli wybierasz tą nagrodę możesz przesłać nam dodatkowe zdjęcie twojej postaci ze skrzydłami.
• Zwierzę Amatis
Amatis jest czymś w rodzaju towarzysza, ma magiczne zdolności, dzięki którym leczy twoją postać w razie potrzeby oraz wzmacnia ją.
W zależności od twojego upodobania Amatis jest przy Tobie lub zjawia się wtedy kiedy tego chcesz.
poniedziałek, 26 stycznia 2015
Od Viserysa CD Catherine
Zamknąłem drzwi za dziewczyną i wróciłem do salonu.
Pozbierałem naczynia, umyłej je i odstawiłem do kuchni. Przez okno jeszcze
dostrzegłem, jak Cathy rozmawia z pewnym mężczyzną. Zbyt sympatycznie, to nie
wyglądało. Postanowiłem się nie mieszać. Ten jeden raz nie wtykać nosa w życie
innych. Chcąc odpędzić myśli od mojej rodziny, położyłem się spać.
* * *
Wstałem wcześnie. Na dworze słońce dopiero wschodziło.
Pogoda dopisywała, a ja nie miałem żadnych konkretnych obowiązków. Dlatego
właśnie zamierzałem wybrać się na polowanie. Zabrałem łuk, strzały, sztylety i
nóż myśliwski. Na zewnątrz czekała już Netflix.
~Daleko odlatujemy od miasta?~ usłyszałem jej głos.
- Tak. Zamierzam spędzić cały dzień w plenerze.- zaśmiałem
się i poklepałem torbę z naszykowanym wcześniej prowiantem. Już miałem
wskakiwać na grzbiet smoczycy, gdy poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłem
się i spojrzałem prosto w oczy Cathy.
- Dzień dobry. Nie spodziewałem się spotkać panienki o tak
wczesnej godzinie. - uśmiechnąłem się do niej życzliwie. Skrzywiła się lekko.
- Moja decyzja o której wstaję. - mruknęła. - Gdzie się
wybierasz? - dodała zaraz potem ciekawsko.
- Na polowanie. Zechcesz mi towarzyszyć? - zaproponowałem. -
Miło się czasem wyrwać od zgiełku miasta.
Catherine?
Od Celin : Dziennik Księżniczki
"Nuda poranku, a potem całego dnia zabijała mój optymizm. To nie tak miało być. Chłód w moim spojrzeniu byłby zdolny zabić. Co się ze mną stało ? Jak bardzo wyparowałam z tego świata ? Nigdy nie byłam zwyczajna, ani jako dziecko, ani teraz. Ale... Oczekiwałam chyba za dużo od życia. Potrzebowałam wrażeń i emocji, które nie były godne mojej pozycji. Chciałam być jak Arsen, chciałam normalnie żyć. Lecz to było dla mnie nie osiągalne. Gdzie podziała się tamta radosna Celin biegająca po łące razem ze swoim smokiem ? Umarła, a na jej miejscu pozostałą prawie niewidzialna osoba. Nie tego chciałam. Nie prosiłam nigdy o to. Ale ja się nie wycofuję. I choćbym miała umrzeć, to nie poddam się. Będę walczyć o swoje życie i o moich poddanych. Zawsze byłam silna, a nawet najgorsze potwory mnie nie zabiły. Dlatego teraz wciąż będę walczyć. Będę walczyć o ludzi, smoki, o szczęście i... miłość ?”
Dziennik Księżniczki 1
Od Scarlett CD Arsena
Czułam się
fatalnie, jeszcze miałam uczucie obecności własnej krwi w moim gardle, ledwo co
łapałam oddechy po przez połamane żebra. Każda próba złapania oddechu była u
mnie nie lada wyzwaniem. Nienawidzę być chora, dopiero co musiałam ciągać się z
chorą nogą, a teraz jestem dziurawa jak szwajcarski ser. Nie mogę sobie
wybaczyć tego błędu. Drugi raz w życiu popełniłam błąd, który mógł zadecydować
o mojej śmierci, drugi raz... Nienawidzę siebie za niego. Dlaczego powiedziałam
ludziom o mojej tajemnicy? Ahh... Elizabeth. Zabić ją? To było by trochę
niegrzeczne, najpierw po torturować, sparaliżować i tak zostawić. Mogłabym
zapytać dlaczego tak jest? Dlaczego tego pragnę? Chyba dlatego, że nienawiść
zastąpiła mi rodziców.
No, ale
chociaż teraz nikt nie powie mi kiedy będę chciała go zabić: "Jak możesz
wiedzieć jakie to uczucie?"
Teraz będę
śmiała im się w twarz: "Ba! Właśnie, że wiem!"
Ledwo co
słyszę bicie własnego serca. Nie mam czucia w jednej ręce, pęka mi głowa, a ja
nadal myślę o zemście? Księciunio uratował mi życie i to drugi raz. Dziwi mnie
szczerze jego zachowanie. Powinien jeszcze poprosić o dobre wino, usiąść sobie
wygodnie i patrzeć jak umieram. W jego oczach na tyle zasługuje, ale nie
rozumiem więc dlaczego uratował moje marne życie? Tkwię tu prawie bez żadnej
możliwości do wykonania jakiego kol wiek czynu, nawet oddychać nie mogę
normalnie. Bezradność, nienawidzę tego słowa, co dopiero uczucia.
Arsen z
nieciekawą miną wszedł do pokoju. Miałam świadomość, jak bardzo musiało mu się
oberwać, ale nie spodziewałam się, że oberwie dosłownie. Przyjrzałam mu się
dokładnie i ujrzałam zaczerwienienie na jego policzku.
-Co się
stało?- wymamrotałam i tak byłam z siebie dumna, że potrafię jeszcze mówić.
-Nieważne.-
burknął
-No chyba
nie zarumieniłeś się na mój widok.-odparłam. Nie miał ochoty się ze mną
przekomarzać, nie dziwię się, że po prostu mnie zignorował.- Więc chyba muszę
podziękować pewnej osobie przed śmiercią. Tak dawno tego nie robiłam.
-Co?-
zmierzył mnie wzrokiem- Co ty pleciesz? Przecież twój stan jest stabilny.-
odparł z lekkim drżeniem
-Wiesz, nie
będę miała tu życia. Już w ogóle go nie mam. Jeżeli uda mi się uniknąć śmierci
na dziedzińcu ci którzy depczą mi po piętach mnie zabiją.
-Nie wierzę,
ta która twierdziła, że nie boi się śmierci-przerwałam mu
-Nie boję
się jej. Masz przeze mnie wiele problemów. Nie udawaj, że nie żałujesz, że
uratowałeś mi życie. Jeśli chcesz, nie ma problemu jestem gotowa umrzeć. Co ja
mam do stracenia?
-Nie udawaj,
że tak nagle obchodzi cię mój los.- stwierdził obojętnie.
-A obchodzi.
Uratowałeś mi życie.
-Właśnie,
ale nie po to aby patrzeć ponownie, jak umierasz.- powiedział to tak, jak
surowy ojciec gorzko tłumaczy błąd swojemu dziecku, czułam jak ciarki podróżują
po moim ciele. Gdybym tylko mogła wyszła bym lub po prostu chwyciła sztylet.
-Ja nie chce
patrzeć, jak ktoś pakuje się przeze mnie w kłopoty.
-Jesteś
strasznie pochłonięta dumną, zabije cię to kiedyś.
-Już mnie
zabija, ale podoba mi się udawanie Robin Hood'a. Tylko nie za bardzo to, że w
tej zabawie prawie straciłam życie, ale ponownie uratował mnie książę. Mam
pytanie masz białego konia? Był byś idealny.- uśmiechnęłam się
-A to
znowu?- zaśmiał się trochę mimowolnie. Nawet ucieszył mnie jego uśmiech
bardziej z nim mu do twarzy.
-Tylko na
tyle cię stać?- zmrużyłam oczy- To moje ostatnie chwile, a ty... a właśnie
księciuniu- nagle zmieniłam temat- Powiedz mi, dlaczego jeszcze ani razu twoja
księżniczka nie wyciągnęła cię stąd za te królewskie pata łaszki, dlaczego w
ogóle pozwala ci przebywać z mordercą? Czy jest tak zajęta zakupami? A może...
przygotowujecie się do ślubu? Przepraszam, że wchodzę w takie tematy, ale po
pierwsze nie chce powiedzieć czegoś nieodpowiedniego przy panie młodym, a poza
tym nie będę patrzeć na ten twój fatalny przygnębiony wyraz twarzy.- uniosłam
brwi- To, jak opowiadaj jaka ona jest.
-Ona jest...
tak wyjątkowa, że jest tak jakby jej nie było.- uśmiechnął się złośliwie
-Wiesz co?
Jakbym mogła szturchnęłabym cię teraz. Ha ha ha. To wcale nie było zabawne.
Serio nie masz swojej panienki?- zmrużyłam oczy.
-A i owszem.
Po chwili
poczułam się gorzej. Nie miałam pojęcia, że da się gorzej cierpieć, a jednak.
-Księciunio?
Mogę cię o coś prosić. Wyjdź.
-Coś się
stało?- zapytał lekko zaniepokojony zmianą sytuacji
-Skądże, po
prostu zostaw mnie na chwile samą, muszę się nacieszyć, że księciunio jest
singlem- nie chciałam aby patrzał jak za moment chyba zegnę się z bólu, powoli
traciłam powietrze w płucach, a nie mogłam złapać oddechu i znowu te cholerne
uczucie. -Księciuniu, proszę.- wysyczałam przez zęby, po chwili nie chętnie
opuścił pokój.
Czułam jak
krew wzbiera mi się w ustach, po chwili zaczęła zabarwiać moje blade usta
szkarłatną cieczą, którą po chwili zaczęłam się dławić. Odruchowo rozchyliłam
usta w kierunku podłogi, po czym stwierdziłam, że lepiej poczuje się na twardym
podłożu, tak huknęłam o ziemie. Podparłam się na rękach pozbawiając się krwi z
mojego gardła, po czym otarłam kąciki ust i opadłam na podłogę starając się
wziąć głęboki oddech.
(Arsen?)
Od Aarona CD Catherine
Co za dziewczyna... Jakim prawem śmiała mówić cokolwiek o Lilien ? Jeszcze na dodatek czuła mój ból. Dobrze jej tak - żyła w swoim idealnym świecie i nie miała pojęcia o bólu psychicznym. Pewnie dlatego odczuwała ból fizycznym, no bo przecież nie można być ze stali. Ale jej spojrzenie... Wywiercała dziurę w moim wnętrzu. W miejscu, gdzie od dawna była już tylko pustka. Po co jej to było ? Po co... Moje oczy nagle zwilgotniały. Odwróciłem głowę chcąc uciec przed dziewczyną. Chcąc uciec przed samym sobą. To bolało. Rany które już dawno powinny się zabliźnić były jak nowe. Czułem się jak kaleka - byłem pusty. Byłem niczym... Wiec dlaczego łzy ciekły tworząc dwie strugi na moich policzkach.
- Aaron ja nie... -zaczęła widząc moje łzy
- Oj nie kłam, że nie chciałaś, dobra ? Oboje wiemy jak mnie nienawidzisz - pełen żalu głos wydobył się z mojej krtani
- Po prostu mi powiedz - powiedziała - Szlag mnie zaraz trafi ! Nie zasługuję na choć trochę wyjaśnień ?! -krzyknęła wkurzona moim milczeniem
- Przecież Cię nie obchodzę ! -wrzasnąłem rwąc sobie włosy z głowy
- Bo nie obchodzisz ! Ale mam prawo wiedzieć czemu czuje ból w twoi towarzystwie. - odparła trochę łagodniej
- A więc proszę ! Sama tego chciałaś ! -warknąłem
Zacząłem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu książki. Kiedyś było ze mną tak źle, że spisałem wszystko o Lilien. Była brutalna i pełna szczegółów. W końcu odnalazłem dzieło i podałem je Cath.
- Co to ... -zaczęła
- Czytaj - powiedziałem tonem niezbyt proszącym
Usiadłem w fotelu i założyłem nogę na nogę aby ochłonąć. W miarę czytania na twarzy dziewczyny pojawiały się różne emocje, począwszy od strachu, aż do wstrętnego współczucia. Po jakimś czasie zacisnęła usta w wąską linię i oddała mi książkę.
- Co teraz, panno "czuję ból" -sarknąłem
Cath ?
- Aaron ja nie... -zaczęła widząc moje łzy
- Oj nie kłam, że nie chciałaś, dobra ? Oboje wiemy jak mnie nienawidzisz - pełen żalu głos wydobył się z mojej krtani
- Po prostu mi powiedz - powiedziała - Szlag mnie zaraz trafi ! Nie zasługuję na choć trochę wyjaśnień ?! -krzyknęła wkurzona moim milczeniem
- Przecież Cię nie obchodzę ! -wrzasnąłem rwąc sobie włosy z głowy
- Bo nie obchodzisz ! Ale mam prawo wiedzieć czemu czuje ból w twoi towarzystwie. - odparła trochę łagodniej
- A więc proszę ! Sama tego chciałaś ! -warknąłem
Zacząłem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu książki. Kiedyś było ze mną tak źle, że spisałem wszystko o Lilien. Była brutalna i pełna szczegółów. W końcu odnalazłem dzieło i podałem je Cath.
- Co to ... -zaczęła
- Czytaj - powiedziałem tonem niezbyt proszącym
Usiadłem w fotelu i założyłem nogę na nogę aby ochłonąć. W miarę czytania na twarzy dziewczyny pojawiały się różne emocje, począwszy od strachu, aż do wstrętnego współczucia. Po jakimś czasie zacisnęła usta w wąską linię i oddała mi książkę.
- Co teraz, panno "czuję ból" -sarknąłem
Cath ?
Od Catherine CD Aarona
Bezczelny dupek.
Niech nie myśli, że pozwolę sobie na takie traktowanie.
-Ta twoja
wybranka musiała być bardzo zdesperowana, kiedy się opamiętała i Cię zostawiła?
Widziałam
autentyczną złość malującą się w jego oczach, ale nie bałam się. Jakoś nigdy
nie bałam się Aarona, nie wierzyłam w tego gościa na jakiego się kreował. On
był inny, ale za wszelką cenę starał się to ukryć. Jakiś czas temu chciałam
spróbować go poznać, chciałam zobaczyć jaki jest. Tylko, że teraz to już nie
miało żadnego sensu.
Nagle
poczułam straszny ból głowy, odruchowo wplotłam palce we włosy i zacisnęłam dłonie
w pięści. Do cholery jak ja tego nie lubiłam. Doigrałam się. Widać to co powiedziałam
dotarło do chłopaka. I w dodatku wywołało takie wspomnienia…
-Przestań - wysyczałam
przez zęby.
Jak on to
robił? Najpierw ręka a teraz to. Nie chciałam mu pomagać, nie chciałam aby jego
ból stał się moim. Przy zdrowych zmysłach nigdy nie wzięłabym na siebie
czyjegoś bólu psychicznego, bo odczuwam go jako potężne kłucie w czaszce. Sama
na wet nie wiem kiedy upadłam na ziemię. Aron podszedł do mnie niepewnie. Poczułam
tylko jak bierze mnie na ręce. Gdzie jest ten Vis kiedy go potrzeba. Po prosu
nie marzę bardziej o niczym jak tym żeby Aaron mnie teraz gdziekolwiek
zabierał. Po kilku minutach zaczęłam mieć mroczki przed oczami, z reguły po tym
wszystko wraca do normy. Niestety zanim doszłam do siebie byłam już w domu
Aarona. Teraz go nagle sumienie ruszyło? Mógł mnie tam zostawić?
Po chwili
leżenia próbowałam podnieść się z łóżka, ale przeszkodziła mi jego ręka.
Przytrzymał mnie za ramię i kazał się nie ruszać. Miał przy tym tak pusty głos,
że leżałam spokojnie, bo bałam się, że zaraz wybuchnie gniewem.
-Niech się
dzieje co chce, ale teraz musisz mi powiedzieć co takiego przeżyłeś. Nwet nie
wiesz jak to boli… I jak ty to robisz? – Zaczęłam przesłuchanie.
-Co robię? –
zapytał.
-Jeszcze
udaje, że nie wie o co chodzi. Na początku myślałam, że to przez moją nieuwagę,
ale teraz Cię nawet nie dotknęłam!- zaczęłam.
-Może moje towarzystwo
sprawia, że stajesz się rozkojarzona? – Zapytał sarkastycznie.
Więc wróciło
mu poczucie humoru…
Aaron?
Od Catherine CD Viserysa
Spojrzałam
na niego zamyślona. Chłopak nalał mi do filiżanki, wcześniej zaparzonej,
herbaty i podał mi napój.
-Jakie są
Twoje ulubione zajęcia Cathy? – Zapytał przerywając, tą jakże piękną ciszę.
Pytanie mnie
zaskoczyło i ta na tylko, że omal nie zakrztusiłam się herbatą. Po chwili zorientowałam
się, że on czeka na odpowiedź.
-Poważnie?
Ja sama nie wiem… -Odparłam szczerze.
Zawsze kochałam
grać na skrzypcach, ale już dawno nie grałam, odkąd zrozumiałam, że to
niesprawiedliwe w stosunku do mojej mamy…
-Lubię robić
to co robię… No wiesz, pracuję w rzemiośle… A ty? – Próbowałam wybrnąć z
tematu.
Chłopak
uśmiechnął się szeroko, i wskazał gestem na stolik, na którym leżał łuk, popijając
w tym czasie herbatę. Jak tam na niego patrzyłam to doszłam do wniosku, że uszy
dla człowieka (albo przynajmniej dla niego) pełnią nie tylko funkcję odbierania
dźwięków. Jestem pewna, że gdyby ich nie miał to ten jego uśmieszek przeszedłby
dookoła całej głowy. Poważne, szczerzył się jak dziecko, które właśnie dostało
cukierka. Przewróciłam poirytowana oczami. Po herbacie grzecznie poszłam do
domu. Nie chciałam żeby mnie odprowadzał więc szłam sama.
Po drodze
spotkałam kogoś kogo już nigdy nie chciałam widzieć.
-Śledzisz
mnie? – Zapytałam do chłopaka, który szedł za mną.
Wiedziałam,
że to Aaron.
-Chciałabyś.
– Odpowiedział. – Swoją drogą to dlaczego idziesz do domu? Wyrzucił Cię? A może
mu się znudziłaś.
Odwróciłam
się na pięcie, wszystko wszystkim, ale nie pozwolę sobie żeby mnie ktoś tak
obrażał.
-O co Ci
chodzi? Zazdrosny? – Zapytałam nie oczekując odpowiedzi.
-Masz bujną
wyobraźnię dziewczynko. – Odpowiedział sucho.
Jego ton był
ostry jak brzytwa, ale zapomniał o jednym, nie da się oszukać słowami kogoś,
kto słyszy nie tylko dźwięki, ale też to co boli innych w środku. Nie było mi
go żal. On rani mnie słowami na każdym kroku, więc dlaczego ja mam być dla
niego inna?
-Dobrze, że
tak mówisz, nie chciałabym abyś robił sobie nadzieje. – Odpowiedziałam równie
sucho co on. – To właśnie przez takich jak ty straciłam wiarę w ludzi i właśnie
dzięki takim jak Vis ją odzyskuję. Tylko, że mnie z nim nie łączy to o czym
myślisz.
Powiedziałam
i odeszłam. Jak można mnie podejrzewać o romansowanie z chłopakiem, którego
znam zaledwie kilka dni?
W domu nie
miałam ochoty na nic poza gorącą kąpielą. Siedziałam tak w gorącej wodzie i nie
myślałam o nikim. To znaczy starałam się nie myśleć, bo mój umysł ciągle bombardowały
myśli o dzisiejszym dniu…
Vis?
Od Aarona CD Catherine
Nigdy, przenigdy nie myślałem, że będę musiał tak harować. Jeszcze dla kogo ? Pfff. Dla innych! to był szczyt wszelkiego chamstwa. Mój biedny egoizm był bombardowany tym dobrodziejstwem ze wszystkich stron. I jak tu być bezdusznym ? I jeszcze ta dziewczyna... No cóż, widok Cath leżącej pod tym nowym Viserysem był... um jak to ująć... nie żeby mnie to ubodło, ale... Dobra ! Basta ! Finito ! To tylko dziewczyna, może i ładna, ale takich jest na pęczki. Obiecałem sobie, że nigdy nie zaangażuję się. A ja obietnic dotrzymuję...
***
Widząc stertę poczty załamałem się. Jakim cudem, tyle się tego przez 3 dni uzbierało ? Moja załamanie osiągnęło szczyt widząc Cat, i to w dodatku wesołą ! Nie dziwota, w końcu nie była sama. Widząc ich na końcu uliczki postanowiłem ją ignorować. Niestety ona musiała zniszczyć moje postanowienia.
-Aaron ! -krzyknęła wesoło
Mój wzrok chłodno prześlizgnął się po niej i po jej towarzyszu.
-Witam - lód w moim głosie był aż nadto słyszalny
-Może pójdziesz z nami ?-spytała
-A co, jeden Ci nie wystarczy? Cóż, jestem zdegustowany. Myślałem, że jesteś bardziej pruderyjna - zaśmiałem się sarkastycznie
-Co ?! - jej przesycony gniewem krzyk mocno obił się o moje uszy.
-Dobrze wiem, że znasz to słowo. Ale jak widać... myliłem się - odparłem
-Vis, zaraz przyjdę - odgoniła chłopaka -Odbiło ci ? -zapytała
-Wręcz przeciwnie. Czuję się wspaniale - prychnąłem
-Jesteś...
-Tak, tak, wiem ! Wiem jaki jestem ! A to wszystko - zrobiłem ruch rękoma -Niszczy moje JA. -dodałem
-Pogięło Cię -stwierdziła
-Och jak mi przykro, że nie spełniam oczekiwań na twojego przyjaciela. Widzisz ten smutek -sarkastycznie potarłem oczy -Ale wiesz, nie martw się. Za jakiś czas będę łagodnym barankiem. Tylko wtedy... - głos mi się zatrząsł -Wtedy nie będę potrzebował przyjaciół - dodałem hardo
-Myślałam...
-Myślałaś ?! Patrzcie państwo. Umiesz ? - zaśmiałem się
-Zawiodłam się na tobie - warknęła wymierzając mi siarczysty policzek
-Nie ty jedna. -odwarknąłem trzymając rękę w miejscu uderzenia -Ale wiesz, ja przynajmniej kiedykolwiek byłem zakochany. I to z wzajemnością -zadałem jej cios
W jej oczach zabłysły na chwilę łzy.
Mistrz powrócił do gry...
(Cath ? )
***
Widząc stertę poczty załamałem się. Jakim cudem, tyle się tego przez 3 dni uzbierało ? Moja załamanie osiągnęło szczyt widząc Cat, i to w dodatku wesołą ! Nie dziwota, w końcu nie była sama. Widząc ich na końcu uliczki postanowiłem ją ignorować. Niestety ona musiała zniszczyć moje postanowienia.
-Aaron ! -krzyknęła wesoło
Mój wzrok chłodno prześlizgnął się po niej i po jej towarzyszu.
-Witam - lód w moim głosie był aż nadto słyszalny
-Może pójdziesz z nami ?-spytała
-A co, jeden Ci nie wystarczy? Cóż, jestem zdegustowany. Myślałem, że jesteś bardziej pruderyjna - zaśmiałem się sarkastycznie
-Co ?! - jej przesycony gniewem krzyk mocno obił się o moje uszy.
-Dobrze wiem, że znasz to słowo. Ale jak widać... myliłem się - odparłem
-Vis, zaraz przyjdę - odgoniła chłopaka -Odbiło ci ? -zapytała
-Wręcz przeciwnie. Czuję się wspaniale - prychnąłem
-Jesteś...
-Tak, tak, wiem ! Wiem jaki jestem ! A to wszystko - zrobiłem ruch rękoma -Niszczy moje JA. -dodałem
-Pogięło Cię -stwierdziła
-Och jak mi przykro, że nie spełniam oczekiwań na twojego przyjaciela. Widzisz ten smutek -sarkastycznie potarłem oczy -Ale wiesz, nie martw się. Za jakiś czas będę łagodnym barankiem. Tylko wtedy... - głos mi się zatrząsł -Wtedy nie będę potrzebował przyjaciół - dodałem hardo
-Myślałam...
-Myślałaś ?! Patrzcie państwo. Umiesz ? - zaśmiałem się
-Zawiodłam się na tobie - warknęła wymierzając mi siarczysty policzek
-Nie ty jedna. -odwarknąłem trzymając rękę w miejscu uderzenia -Ale wiesz, ja przynajmniej kiedykolwiek byłem zakochany. I to z wzajemnością -zadałem jej cios
W jej oczach zabłysły na chwilę łzy.
Mistrz powrócił do gry...
(Cath ? )
niedziela, 25 stycznia 2015
Od Arsena CD Scarlett
Ta propozycja mnie zaskoczyła, dziewczyna ledwo wróciła do zdrowia, nawet nie do końca, a już się garnie żeby wyjeżdżać? Może ma to coś wspólnego z wyjazdem ojca do Werony? Ne chcę wierzyć w to, że Scarlett planuje go zabić. Nie, już przestałem w to wierzyć.
-Dlaczego tak się spieszysz? – Zapytałem mieszając herbatę.
Nie wiem czy to ukryłem czy nie, ale nie czułem się z tym dobrze. Nie chciałem żeby teraz wyjeżdżała, nie chciałem żeby w ogóle wyjeżdżała. Ale przecież nie mogę jej tu zatrzymać siłą.
-George! – Zawołałem służącego. – Przyprowadź panience Scarlett najwytrzymalszego konia w stajni.
-Paniczowi chodzi o Alcatraz’a? – Zapytał służący.
-Tak… - odparłem poirytowany.
-Ale, panicz wie, że …
-Wyraziłem się niejasno!?
Służący zniknął niemal tak szybo jak się pojawił, wiem, że Alcatraz to mój ogier, ale nie mogłem dać Scarlett konia, który padł by po kilku dniach wędrówki. Na tego ogiera mogłem liczyć.
-To było niemiłe. – Powiedziała zaskoczona Scarlett.
-Akurat ty nie będziesz mnie pouczać co jest miłe a co nie. – Syknąłem przez zęby
Dziewczyna opuściłam balon zaraz po służącym.
-Wyjść. – nakazałem reszcie podwładnych.
Ci nie stawiali oporu.
Co ja robię? Przecież nie jestem taki. Podszedłem do balkonu i oparłem się o niego. Z frustracji uderzyłem pięścią w ceglaną balustradę. Bolało, ale nie przejmowałem się tym. Gdy się odwróciłem widziałem już tylko jak Scarlett razem z Alcatraz’em opuszczają miasto.
Nie wiem co mnie do tego nakłoniło, ale koło południa byłem już miejscowości, do której udała się dziewczyna. Jakiś impuls kazał mi ją śledzić, coś mi podpowiadało, że to nie będzie bezpieczna wyprawa dla niej. I to ‘coś’ miało rację. Scarlett zgodnie z moimi podejrzeniami udała się do Werony. Planowała narobić bałaganu. W sumie to nawet jej się udało, ale z odwrotnym skutkiem.
Po przyjeździe do miasta udałem się do karczmy, no bo gdzie najszybciej dowiedzieć się o planowanych zamieszkach jak nie tam? Miałem wielką nadzieję, że nikt mnie tu nie rozpozna, i na szczęście tak się stało. Jeden z klientów (piany prawie do nieprzytomności) powiedział mi, że jakaś tajemnicza ‘V’ panuje napaść na burmistrza. No tak… Pospieszyłem do ratusza. Postanowiłem wejść do środka przez kuchnię, niedaleko tego miejsca zastałem przywiązanego Alcatraz’a. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ona tak jest. Bez zastanowienia wszedłem do środka i nie zważając na ciekawskie spojrzenia kucharzy zacząłem poszukiwania.
Wyszedłem na główny korytarz i niemal automatycznie spostrzegłem straże ojca. Pilnowali oni wejścia do gabinetu, podejrzewałem, że tam właśnie odbywa się rozmowa. Nie chciałem tam wchodzić, ale usłyszałem coś, przez co musiałem to zrobić. Jej głos.
Strażnicy zdziwili się na mój widok.
-Wpuście mnie. –nakazałem.
-Niestety książę, ale nie możemy…- Odparł jeden z nich.
-Nie słyszysz co mówię? Ja wydaję rozkazy i nakazuję ci mnie wpuścić.
-Książę myśli, że ma tu jakąś władzę? Twój ojciec kazał nikogo nie wpuszczać.
-Chcę z nim porozmawiać, bezczelny strażniku.
-Króla tam nie ma. – Odparł automatycznie.
Teraz to już na pewno musiałem tam wejść, albo po dobroci albo siłą. Niestety pierwsza opcja nie przynosiła rezultatów. Po chwili strażnicy leżeli nieprzytomni a ja mogłem w spokoju wejść do pomieszczenia. Zastałem tam coś co już do końca życia będzie mnie prześladować w najgorszych koszmarach. Scarlett siedziała związana przy biurku a nad nią stał jakiś facet. Gościu w ręku trzymał jeden z jej sztyletów, broń była czerwona od krwi jej właścicielki. Bez zastanowienia wyciągnąłem swój miecz i wbiłem go napastnikowi w plecy. Szybkim ruchem przeciąłem sznury.
-Księciunia nie uczyli, że wbijanie noża w plecy jest bardzo niehonorowe? – Zapytała Scarlett ledwo łapiąc oddech. – Co za ironia, znowu spotykamy się kiedy jestem bliska śmierci…
-Zamknij się już. – powiedziałem zdezorientowany.
‘Weź się w garść’ powtarzałem sobie.
Po chwili namysłu zabrałem się za analizę ran, było ich mnóstwo. Nie bardzo wiem co tu się wydarzyło, ale to nie było teraz istotne. Opatrzyłem powierzchownie kilka głębszych ran i wziąwszy dziewczynę na ręce zabrałem się za szukanie ojca. Czemu ojca? Bo z nim był medyk, i to dobry medyk.
Król, jako że było już ciemno, przebywał pewnie w swoim pokoju. Znalezienie pokoju króla też nie było trudne. Wystarczyło szukać domu jednego z jego podwładnych. Wiedziałem, że zatrzymał się u jakiegoś Nicolasa.
W tym całym amoku udało mi się tylko zauważyć, że jego posiadłość jest ogromna. Wparowałem do środka.
-Przyślij to medyka króla. – Rozkazałem pierwszemu lepszemu służącemu. – Nie gap się tak, jestem jego synem!
To podziałało jak zielne światło.
-Jej stan jest krytyczny. – powiedział medyk kiedy już ją zobaczył.
-A ty ją z tego wyciągniesz. – Warknąłem przez zęby.
Tak cała noc zleciała mi na siedzeniu w jej komnacie i obserwowaniu pracy lekarzy. Tym razem nie dałem się wyrzucić.
Lekarz wyszedł z pokoju jakoś około 6 rano, na jego szczęście stan Scarlett jest już stabilny. Zasłoniłem okna w pokoju, aby nie obudziło jej światło i wyszedłem porozmawiać z ojcem.
Mężczyzna siedział w biurze, wyraźnie zdenerwowany, i popijał kawę.
-Wzywałeś mnie. – powiedziałem kłaniając się lekko.
-Daruj sobie chłopcze te ukłony. Powiedz mi tylko dlaczego dwóch strażników, których przydzieliłem do ochrony burmistrza, nie żyje? Albo dlaczego burmistrz nie żyje? Albo dlaczego dziewczyna, która planowała na niego zamach leży właśnie w jednej z sypialni w domu mojego przyjaciela? Albo co ty tu robisz?!
-Strażnicy żyją, jak ich zostawiałem byli tylko nieprzytomni…- myślałem na głos.
Nie dam się wrobić w ich śmierć.
-A co z burmistrzem?
-Napastował Scarlett, miałem pozwolić mu ją zabić!? – nie wytrzymałem. – Nie będę się przyglądał śmierci osób, na których mi zależy. Nie jestem Tobą!
Za tą zgryźliwą uwagę zarobiłem bolesny cios w policzek i wyszedłem z pokoju. Wróciłem do pokoju, w którym leżała dziewczyna.
Scarlett? (trochę długie wyszło ;/ )
-Dlaczego tak się spieszysz? – Zapytałem mieszając herbatę.
Nie wiem czy to ukryłem czy nie, ale nie czułem się z tym dobrze. Nie chciałem żeby teraz wyjeżdżała, nie chciałem żeby w ogóle wyjeżdżała. Ale przecież nie mogę jej tu zatrzymać siłą.
-George! – Zawołałem służącego. – Przyprowadź panience Scarlett najwytrzymalszego konia w stajni.
-Paniczowi chodzi o Alcatraz’a? – Zapytał służący.
-Tak… - odparłem poirytowany.
-Ale, panicz wie, że …
-Wyraziłem się niejasno!?
Służący zniknął niemal tak szybo jak się pojawił, wiem, że Alcatraz to mój ogier, ale nie mogłem dać Scarlett konia, który padł by po kilku dniach wędrówki. Na tego ogiera mogłem liczyć.
-To było niemiłe. – Powiedziała zaskoczona Scarlett.
-Akurat ty nie będziesz mnie pouczać co jest miłe a co nie. – Syknąłem przez zęby
Dziewczyna opuściłam balon zaraz po służącym.
-Wyjść. – nakazałem reszcie podwładnych.
Ci nie stawiali oporu.
Co ja robię? Przecież nie jestem taki. Podszedłem do balkonu i oparłem się o niego. Z frustracji uderzyłem pięścią w ceglaną balustradę. Bolało, ale nie przejmowałem się tym. Gdy się odwróciłem widziałem już tylko jak Scarlett razem z Alcatraz’em opuszczają miasto.
Nie wiem co mnie do tego nakłoniło, ale koło południa byłem już miejscowości, do której udała się dziewczyna. Jakiś impuls kazał mi ją śledzić, coś mi podpowiadało, że to nie będzie bezpieczna wyprawa dla niej. I to ‘coś’ miało rację. Scarlett zgodnie z moimi podejrzeniami udała się do Werony. Planowała narobić bałaganu. W sumie to nawet jej się udało, ale z odwrotnym skutkiem.
Po przyjeździe do miasta udałem się do karczmy, no bo gdzie najszybciej dowiedzieć się o planowanych zamieszkach jak nie tam? Miałem wielką nadzieję, że nikt mnie tu nie rozpozna, i na szczęście tak się stało. Jeden z klientów (piany prawie do nieprzytomności) powiedział mi, że jakaś tajemnicza ‘V’ panuje napaść na burmistrza. No tak… Pospieszyłem do ratusza. Postanowiłem wejść do środka przez kuchnię, niedaleko tego miejsca zastałem przywiązanego Alcatraz’a. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ona tak jest. Bez zastanowienia wszedłem do środka i nie zważając na ciekawskie spojrzenia kucharzy zacząłem poszukiwania.
Wyszedłem na główny korytarz i niemal automatycznie spostrzegłem straże ojca. Pilnowali oni wejścia do gabinetu, podejrzewałem, że tam właśnie odbywa się rozmowa. Nie chciałem tam wchodzić, ale usłyszałem coś, przez co musiałem to zrobić. Jej głos.
Strażnicy zdziwili się na mój widok.
-Wpuście mnie. –nakazałem.
-Niestety książę, ale nie możemy…- Odparł jeden z nich.
-Nie słyszysz co mówię? Ja wydaję rozkazy i nakazuję ci mnie wpuścić.
-Książę myśli, że ma tu jakąś władzę? Twój ojciec kazał nikogo nie wpuszczać.
-Chcę z nim porozmawiać, bezczelny strażniku.
-Króla tam nie ma. – Odparł automatycznie.
Teraz to już na pewno musiałem tam wejść, albo po dobroci albo siłą. Niestety pierwsza opcja nie przynosiła rezultatów. Po chwili strażnicy leżeli nieprzytomni a ja mogłem w spokoju wejść do pomieszczenia. Zastałem tam coś co już do końca życia będzie mnie prześladować w najgorszych koszmarach. Scarlett siedziała związana przy biurku a nad nią stał jakiś facet. Gościu w ręku trzymał jeden z jej sztyletów, broń była czerwona od krwi jej właścicielki. Bez zastanowienia wyciągnąłem swój miecz i wbiłem go napastnikowi w plecy. Szybkim ruchem przeciąłem sznury.
-Księciunia nie uczyli, że wbijanie noża w plecy jest bardzo niehonorowe? – Zapytała Scarlett ledwo łapiąc oddech. – Co za ironia, znowu spotykamy się kiedy jestem bliska śmierci…
-Zamknij się już. – powiedziałem zdezorientowany.
‘Weź się w garść’ powtarzałem sobie.
Po chwili namysłu zabrałem się za analizę ran, było ich mnóstwo. Nie bardzo wiem co tu się wydarzyło, ale to nie było teraz istotne. Opatrzyłem powierzchownie kilka głębszych ran i wziąwszy dziewczynę na ręce zabrałem się za szukanie ojca. Czemu ojca? Bo z nim był medyk, i to dobry medyk.
Król, jako że było już ciemno, przebywał pewnie w swoim pokoju. Znalezienie pokoju króla też nie było trudne. Wystarczyło szukać domu jednego z jego podwładnych. Wiedziałem, że zatrzymał się u jakiegoś Nicolasa.
W tym całym amoku udało mi się tylko zauważyć, że jego posiadłość jest ogromna. Wparowałem do środka.
-Przyślij to medyka króla. – Rozkazałem pierwszemu lepszemu służącemu. – Nie gap się tak, jestem jego synem!
To podziałało jak zielne światło.
-Jej stan jest krytyczny. – powiedział medyk kiedy już ją zobaczył.
-A ty ją z tego wyciągniesz. – Warknąłem przez zęby.
Tak cała noc zleciała mi na siedzeniu w jej komnacie i obserwowaniu pracy lekarzy. Tym razem nie dałem się wyrzucić.
Lekarz wyszedł z pokoju jakoś około 6 rano, na jego szczęście stan Scarlett jest już stabilny. Zasłoniłem okna w pokoju, aby nie obudziło jej światło i wyszedłem porozmawiać z ojcem.
Mężczyzna siedział w biurze, wyraźnie zdenerwowany, i popijał kawę.
-Wzywałeś mnie. – powiedziałem kłaniając się lekko.
-Daruj sobie chłopcze te ukłony. Powiedz mi tylko dlaczego dwóch strażników, których przydzieliłem do ochrony burmistrza, nie żyje? Albo dlaczego burmistrz nie żyje? Albo dlaczego dziewczyna, która planowała na niego zamach leży właśnie w jednej z sypialni w domu mojego przyjaciela? Albo co ty tu robisz?!
-Strażnicy żyją, jak ich zostawiałem byli tylko nieprzytomni…- myślałem na głos.
Nie dam się wrobić w ich śmierć.
-A co z burmistrzem?
-Napastował Scarlett, miałem pozwolić mu ją zabić!? – nie wytrzymałem. – Nie będę się przyglądał śmierci osób, na których mi zależy. Nie jestem Tobą!
Za tą zgryźliwą uwagę zarobiłem bolesny cios w policzek i wyszedłem z pokoju. Wróciłem do pokoju, w którym leżała dziewczyna.
Scarlett? (trochę długie wyszło ;/ )
Od Viserysa Cd. Scarlett
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Czyżbyś była mną rozczarowana? - spytałem. Ręką odgarnąłem włosy z jej twarzy. Zepchnęła mnie z siebie i podniosła się z ziemi. Usiadłem i zaśmiałem się życzliwie. Chwilę potem znów siedzieliśmy przy ladzie. Lustrowała spojrzeniem tłum ludzi.
- Na prawo od okna, w kącie sali. - mruknąłem. Dostrzegłem błysk gniewu w oczach kobiety.
- Często rzuca toporami?- fuknęła patrząc na grubego mężczyznę pijącego do lustra.
- Od dnia , w którym zmarł jego dzieciak. - wzruszyłem ramionami. Zerknęła na mnie zaskoczona.
- Poważnie? - zapytała ciekawska, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Całkowicie, poważnie. Jego syn w zeszłą zimę wpadł do przerębli. Wyłowiono go, ale zmarł z wychłodzenia. - odparłem. Uśmiechnęła się złośliwie.
- I od tego czasu boją się go na tyle, że może rzucać bronią w karczmie pełnej ludzi?
- Ależ nie! Jest stąd regularnie wywalany. Mimo to ciągle wraca. Ludzie mu współczują i nie wymierzają kary. Z resztą jutro nie będzie tego pamiętał. - odpowiedziałem patrząc jak mężczyzna opróżnia kolejny kufel. Dziewka, która zajmowała się roznoszeniem jedzenia po sali, a jednocześnie córka karczmarza pośpiesznie poszła dolać mu trunku. Ten jednak złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie. Uniosłem brwi zaskoczony. Zdarzało się, że wszczynał bijatyki, ale nie napastował kobiet. Spojrzałem na blednącego ojca dziewczyny. Wyszedł pospiesznie zza lady. Gwar na sali ucichł nagle. Zeskoczyłem z krzesła i dogoniłem karczmarza.
- Będziesz mi winny przysługę, przyjacielu. - rzuciłem wyciągając dwa długie sztylety. Podszedłem do stolika pijaka.
- Puść dziewczynę. - poleciłem wygodniej obracając broń w dłoni. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Mocniej ścisnął jej nadgarstek.
- Nie będzie, mi byle chłystek rozkazywał! - huknął. Cuchnęło od niego alkoholem. W mgnieniu oka znalazłem się przy nim. Przystawiłem ostrze do krtani faceta.
- Puść ją i tak masz już wystarczające kłopoty. - mruknąłem groźnie. Spełnił moje polecenie. Dziewczyna uciekła i schowała się za ojcem. Tym czasem zapity mężczyzna wstał i wyszarpnął kolejny topór. Zamachnął się na mnie. Z łatwością uskoczyłem. Mimo iż był ode mnie dużo większy, nie mógł się ze mną równać pod względem sprawności. Siły z resztą też nie. Nie powiem, przydają się te moce. Ostrze jego broni utknęło w drewnianej podłodze. Przystawiłem ostrze do jego gardła, a drugą ręką skaleczyłem jego palce. Krzyknął z bólu.
- Proszę Pana uprzejmie o opuszczenie tego lokalu. - warknąłem. Tym razem zrobił to nie tworząc dodatkowych problemów. Schowałem sztylety i wróciłem do swojej towarzyszki.
- Pozer. - mruknęła pod nosem.
- Tak sądzisz? - zapytałem rozbawiony. Podszedł do nas karczmarz z córką, aby podziękować. Machnąłem tylko ręką.
- W ramach nagrody postawcie mi i panience obok drugą kolejkę. Wtedy będziemy kwita. - powiedziałem lekko. Oberżysta poszedł po więcej trunku.
Panienko Scarlett?
- Czyżbyś była mną rozczarowana? - spytałem. Ręką odgarnąłem włosy z jej twarzy. Zepchnęła mnie z siebie i podniosła się z ziemi. Usiadłem i zaśmiałem się życzliwie. Chwilę potem znów siedzieliśmy przy ladzie. Lustrowała spojrzeniem tłum ludzi.
- Na prawo od okna, w kącie sali. - mruknąłem. Dostrzegłem błysk gniewu w oczach kobiety.
- Często rzuca toporami?- fuknęła patrząc na grubego mężczyznę pijącego do lustra.
- Od dnia , w którym zmarł jego dzieciak. - wzruszyłem ramionami. Zerknęła na mnie zaskoczona.
- Poważnie? - zapytała ciekawska, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Całkowicie, poważnie. Jego syn w zeszłą zimę wpadł do przerębli. Wyłowiono go, ale zmarł z wychłodzenia. - odparłem. Uśmiechnęła się złośliwie.
- I od tego czasu boją się go na tyle, że może rzucać bronią w karczmie pełnej ludzi?
- Ależ nie! Jest stąd regularnie wywalany. Mimo to ciągle wraca. Ludzie mu współczują i nie wymierzają kary. Z resztą jutro nie będzie tego pamiętał. - odpowiedziałem patrząc jak mężczyzna opróżnia kolejny kufel. Dziewka, która zajmowała się roznoszeniem jedzenia po sali, a jednocześnie córka karczmarza pośpiesznie poszła dolać mu trunku. Ten jednak złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie. Uniosłem brwi zaskoczony. Zdarzało się, że wszczynał bijatyki, ale nie napastował kobiet. Spojrzałem na blednącego ojca dziewczyny. Wyszedł pospiesznie zza lady. Gwar na sali ucichł nagle. Zeskoczyłem z krzesła i dogoniłem karczmarza.
- Będziesz mi winny przysługę, przyjacielu. - rzuciłem wyciągając dwa długie sztylety. Podszedłem do stolika pijaka.
- Puść dziewczynę. - poleciłem wygodniej obracając broń w dłoni. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Mocniej ścisnął jej nadgarstek.
- Nie będzie, mi byle chłystek rozkazywał! - huknął. Cuchnęło od niego alkoholem. W mgnieniu oka znalazłem się przy nim. Przystawiłem ostrze do krtani faceta.
- Puść ją i tak masz już wystarczające kłopoty. - mruknąłem groźnie. Spełnił moje polecenie. Dziewczyna uciekła i schowała się za ojcem. Tym czasem zapity mężczyzna wstał i wyszarpnął kolejny topór. Zamachnął się na mnie. Z łatwością uskoczyłem. Mimo iż był ode mnie dużo większy, nie mógł się ze mną równać pod względem sprawności. Siły z resztą też nie. Nie powiem, przydają się te moce. Ostrze jego broni utknęło w drewnianej podłodze. Przystawiłem ostrze do jego gardła, a drugą ręką skaleczyłem jego palce. Krzyknął z bólu.
- Proszę Pana uprzejmie o opuszczenie tego lokalu. - warknąłem. Tym razem zrobił to nie tworząc dodatkowych problemów. Schowałem sztylety i wróciłem do swojej towarzyszki.
- Pozer. - mruknęła pod nosem.
- Tak sądzisz? - zapytałem rozbawiony. Podszedł do nas karczmarz z córką, aby podziękować. Machnąłem tylko ręką.
- W ramach nagrody postawcie mi i panience obok drugą kolejkę. Wtedy będziemy kwita. - powiedziałem lekko. Oberżysta poszedł po więcej trunku.
Panienko Scarlett?
Od Scarlett CD Viserysa
Zmierzyłam wzrokiem, szczupłego blondyna o lekko potarganych włosach.
-Jeżeli sądzisz, że poznasz moje imię to się mylisz- odparłam obojętnie, po czym zamówiłam szkocką.
-Chyba nie wierzysz w moje możliwości- uśmiechnął się
-Chyba mnie nie doceniasz.- zaśmiałam się, po czym zanurzyłam wargi w alkoholu.
-Szczególnie agresywna jestem kiedy jestem podpita i jakiś cwaniaczek się do mnie przystawia.- rzuciłam na niego chłodne spojrzenie. Jak ja uwielbiam wpaść do karczmy w czasie odpoczynku, trochę popić i zamieszać. Mam nadzieję, że Vis nie wiąże nadziei, że kiedy jestem pijana, to jestem łatwiejsza. Sytuacje, które potrafią sprawić bym była "łatwiejsza" są tak nieliczne, że policzę je na palcach jednej dłoni. Picie nie jest jedną z nich. Przysunęłam się do lady opierając na niej łokcie.
Czułam na sobie jego spojrzenie. Żałowałam, że w budynku jest tylu ludzi, ale nie mogę zapomnieć, że muszę się trochę pohamować jeśli chodzi chwytanie sztyletu, czy innych "błyskotek".
-Więc skąd jesteś?- zapytał, uparty jest.
-Powstałam w jednym z twoich koszmarów, o ile twoje panienki pozwalają ci zasnąć.- zaśmiałam się.
-Moje koszmary tamtego razu musiały być wyjątkowo...- przerwałam mu
-Jakiś beznadziejny podryw? Daruj sobie.- zaśmiałam się, po czym postanowiłam się trochę pobawić.- Masz może mapę?-zapytałam niby zaintrygowana nie odrywając wzroku z jego oczu- Bo właśnie zgubiłam się w twoich oczach.- uniosłam lekko brwi, po czym ponownie chwyciłam za alkohol, a on zaczął się śmiać.
-Nie rozumiem co cię śmieszy.- odparłam przechylając szklankę
Nagle zapanował większy gwar niż zwykle, słychać było roztrzaskiwanie się szkła, dzikie okrzyki, nawet przewracające się stoliki, ale nie miałam zamiaru się odwracać i tego oglądać. Chciałam zamówić, jeszcze raz szkocką, ale właściciel karczmy własnie uspokajał zamieszki panujące w budynku. Nagle znalazłam się na ziemi, przyszpilona przez Viserys'a.
-Już tak Cię zauroczyłem, że nawet nie dbasz o swoje życie?- zaśmiał się opierając się na rękach.
-Mam to zaliczyć do twojego podrywu?- uniosłam jedną brew
-A był dobry?
-Nie.- spojrzałam na jego dziwny wyraz twarzy.
-Więc nie, ale musisz wiedzieć, że jesteś mi winna przysługę- no nie, nienawidzę być komuś coś winna.
-Nie kazałam Ci się ratować.- powiedziałam ignorując jego pomoc co do podniesienia się z podłogi.
-Wiesz, wolę patrzeć na twoją twarz kiedy nie jest zakrwawiona, czy może nie zostawił wbity w nią topór, przed którym właśnie cię ochroniłem.
-Wiesz, a ja tam wolę patrzeć na ciebie, kiedy jesteś martwy- uśmiechnęłam się
-Ależ ty jesteś chłodna.
-Oczekiwałam bardziej czegoś w stylu: Jesteś taka wyjątkowa, o albo: moje serce bije tylko dla ciebie.- burknęłam
(Vis? Sorry za beznadziejność, ale każdy kto ze mną pisze, wie, że jest na nią skazany.) - Ona kłamie, nie słuchaj jej....
-Jeżeli sądzisz, że poznasz moje imię to się mylisz- odparłam obojętnie, po czym zamówiłam szkocką.
-Chyba nie wierzysz w moje możliwości- uśmiechnął się
-Chyba mnie nie doceniasz.- zaśmiałam się, po czym zanurzyłam wargi w alkoholu.
-Szczególnie agresywna jestem kiedy jestem podpita i jakiś cwaniaczek się do mnie przystawia.- rzuciłam na niego chłodne spojrzenie. Jak ja uwielbiam wpaść do karczmy w czasie odpoczynku, trochę popić i zamieszać. Mam nadzieję, że Vis nie wiąże nadziei, że kiedy jestem pijana, to jestem łatwiejsza. Sytuacje, które potrafią sprawić bym była "łatwiejsza" są tak nieliczne, że policzę je na palcach jednej dłoni. Picie nie jest jedną z nich. Przysunęłam się do lady opierając na niej łokcie.
Czułam na sobie jego spojrzenie. Żałowałam, że w budynku jest tylu ludzi, ale nie mogę zapomnieć, że muszę się trochę pohamować jeśli chodzi chwytanie sztyletu, czy innych "błyskotek".
-Więc skąd jesteś?- zapytał, uparty jest.
-Powstałam w jednym z twoich koszmarów, o ile twoje panienki pozwalają ci zasnąć.- zaśmiałam się.
-Moje koszmary tamtego razu musiały być wyjątkowo...- przerwałam mu
-Jakiś beznadziejny podryw? Daruj sobie.- zaśmiałam się, po czym postanowiłam się trochę pobawić.- Masz może mapę?-zapytałam niby zaintrygowana nie odrywając wzroku z jego oczu- Bo właśnie zgubiłam się w twoich oczach.- uniosłam lekko brwi, po czym ponownie chwyciłam za alkohol, a on zaczął się śmiać.
-Nie rozumiem co cię śmieszy.- odparłam przechylając szklankę
Nagle zapanował większy gwar niż zwykle, słychać było roztrzaskiwanie się szkła, dzikie okrzyki, nawet przewracające się stoliki, ale nie miałam zamiaru się odwracać i tego oglądać. Chciałam zamówić, jeszcze raz szkocką, ale właściciel karczmy własnie uspokajał zamieszki panujące w budynku. Nagle znalazłam się na ziemi, przyszpilona przez Viserys'a.
-Już tak Cię zauroczyłem, że nawet nie dbasz o swoje życie?- zaśmiał się opierając się na rękach.
-Mam to zaliczyć do twojego podrywu?- uniosłam jedną brew
-A był dobry?
-Nie.- spojrzałam na jego dziwny wyraz twarzy.
-Więc nie, ale musisz wiedzieć, że jesteś mi winna przysługę- no nie, nienawidzę być komuś coś winna.
-Nie kazałam Ci się ratować.- powiedziałam ignorując jego pomoc co do podniesienia się z podłogi.
-Wiesz, wolę patrzeć na twoją twarz kiedy nie jest zakrwawiona, czy może nie zostawił wbity w nią topór, przed którym właśnie cię ochroniłem.
-Wiesz, a ja tam wolę patrzeć na ciebie, kiedy jesteś martwy- uśmiechnęłam się
-Ależ ty jesteś chłodna.
-Oczekiwałam bardziej czegoś w stylu: Jesteś taka wyjątkowa, o albo: moje serce bije tylko dla ciebie.- burknęłam
(Vis? Sorry za beznadziejność, ale każdy kto ze mną pisze, wie, że jest na nią skazany.) - Ona kłamie, nie słuchaj jej....
Od Viserysa Cd. Catherine
Popatrzyłem jak dziewczyna znika za drzwiami. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym zacząłem powoli wracać do mojego mieszkania. Nie mieszkała daleko ode mnie. Mój dom oddalony był jakieś dwie ulice dalej. Przekręciłem zamek w drzwiach i wszedłem do środka. Szybko zdjąłem buty i zamknąłem za sobą drzwi. Na cztery spusty. Tak aby nikt nie mógł wejść.
Ruszyłem w głąb mieszkania, odkładając po drodze broń. Wszystko miałem poukładane i posegregowane. Rozciągnąłem się na kanapie, zamykając oczy. Współczułem Cathy. Wiedziałem jakie piekło musiała przejść. Odwróciłem głowę patrząc na starą rodzinną fotografię. Ja i Dany byliśmy wtedy dziećmi. Matka nosiła w łonie Wearysa, a ojciec obejmował ją ręką. Nie było go właściwie na tym zdjęciu. W przypływie furii wydrapałem jego twarz z fotografii. Nienawidziłem go, mimo iż miał całkowite prawo załamać się po takiej stracie. Odkąd się rozpił czułem do niego tylko wstręt i żal, za to że zaniedbał mnie i moją siostrę. Zmarszczyłem lekko brwi patrząc na zdjęcie. Wiele razy chciałem je wywalić lub zniszczyć, ale nie potrafiłem się z nim rozstać. To jedyne zdjęcie na którym była Dany i matka. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Odstawiłem ramkę z zamkniętymi wspomnieniami i niechętnie wstałem wlokąc się do drzwi. Poczułem się dziwnie stary, przygnieciony przeszłością. Nie cierpiałem tego stanu u siebie, kompletnie nie pasował do mojego charakteru. Otworzyłem drzwi. Stała tam Catherine. Od razu uśmiechnąłem się, choć wyszło to raczej nieprzekonująco i sztucznie.
- Stęskniłaś się...?- zagadnąłem wesoło, ale dało się wyczuć w moim głosie głuchy podźwięk. Zamrugała zaniepokojona. Chyba nie takim spodziewała się mnie ujrzeć. Wyciągnęła dłoń w której ściskała trzy moje strzały.
- Wypadły przed furtką...- powiedziała wymijająco. Zerknąłem na swój kołczan. Nic nigdy z niego jeszcze nie wypadło. Przyjąłem jednak strzały z wdzięcznością.
- Wejdziesz?- zaproponowałem. Kiwnęła głową po krótkim namyśle. Weszła do małego pokoiku gościnnego, a jej wzrok padł od razu na zdjęcie.
- Napijesz się herbaty...?- spytałem zamykając drzwi.
- Tak...- powiedziała cicho. Ruszyłem do kuchni z której miałem widok na salon w którym siedziała. Rozpaliłem w piecu i postawiłem na nim czajnik napełniony wodą.
- To twoja siostra i matka?- usłyszałem jej głos. Potwierdziłem. Zamyśliła się, w momencie , w którym weszłem do pokoju. Nie mogła oderwać wzroku od wyskrobanej twarzy ojca. Uśmiechnąłem się do niej smutno.
- Nie zwracaj na to uwagi. - powiedziałem kładąc ramkę zdjęciem do dołu. - Był nikim.
Catherine?
Ruszyłem w głąb mieszkania, odkładając po drodze broń. Wszystko miałem poukładane i posegregowane. Rozciągnąłem się na kanapie, zamykając oczy. Współczułem Cathy. Wiedziałem jakie piekło musiała przejść. Odwróciłem głowę patrząc na starą rodzinną fotografię. Ja i Dany byliśmy wtedy dziećmi. Matka nosiła w łonie Wearysa, a ojciec obejmował ją ręką. Nie było go właściwie na tym zdjęciu. W przypływie furii wydrapałem jego twarz z fotografii. Nienawidziłem go, mimo iż miał całkowite prawo załamać się po takiej stracie. Odkąd się rozpił czułem do niego tylko wstręt i żal, za to że zaniedbał mnie i moją siostrę. Zmarszczyłem lekko brwi patrząc na zdjęcie. Wiele razy chciałem je wywalić lub zniszczyć, ale nie potrafiłem się z nim rozstać. To jedyne zdjęcie na którym była Dany i matka. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Odstawiłem ramkę z zamkniętymi wspomnieniami i niechętnie wstałem wlokąc się do drzwi. Poczułem się dziwnie stary, przygnieciony przeszłością. Nie cierpiałem tego stanu u siebie, kompletnie nie pasował do mojego charakteru. Otworzyłem drzwi. Stała tam Catherine. Od razu uśmiechnąłem się, choć wyszło to raczej nieprzekonująco i sztucznie.
- Stęskniłaś się...?- zagadnąłem wesoło, ale dało się wyczuć w moim głosie głuchy podźwięk. Zamrugała zaniepokojona. Chyba nie takim spodziewała się mnie ujrzeć. Wyciągnęła dłoń w której ściskała trzy moje strzały.
- Wypadły przed furtką...- powiedziała wymijająco. Zerknąłem na swój kołczan. Nic nigdy z niego jeszcze nie wypadło. Przyjąłem jednak strzały z wdzięcznością.
- Wejdziesz?- zaproponowałem. Kiwnęła głową po krótkim namyśle. Weszła do małego pokoiku gościnnego, a jej wzrok padł od razu na zdjęcie.
- Napijesz się herbaty...?- spytałem zamykając drzwi.
- Tak...- powiedziała cicho. Ruszyłem do kuchni z której miałem widok na salon w którym siedziała. Rozpaliłem w piecu i postawiłem na nim czajnik napełniony wodą.
- To twoja siostra i matka?- usłyszałem jej głos. Potwierdziłem. Zamyśliła się, w momencie , w którym weszłem do pokoju. Nie mogła oderwać wzroku od wyskrobanej twarzy ojca. Uśmiechnąłem się do niej smutno.
- Nie zwracaj na to uwagi. - powiedziałem kładąc ramkę zdjęciem do dołu. - Był nikim.
Catherine?
Od Catherine CD Viserysa
-Myślę, że
nie powinno Cię to interesować. Z resztą i tak już pewnie wiesz…- Odparłam
sięgając po kieliszek z winem.
-Twój ojciec
Ci to zrobił? – pytał dalej.
Zagotowało
się we mnie. Nie chciałam opowiadać o sobie komuś kogo znam zaledwie od południa,
nie chciałam aby ktokolwiek wiedział o mnie cokolwiek. Nie po to od niego
uciekłam… W głębi duszy bałam się, że jeśli komuś powiem to on mnie znajdzie,
zawsze bałam się, że on mnie szuka… Każdej nocy ten sam koszmar… Choć teraz
jestem już silniejsza, nie pozwoliłabym mu się tak traktować. Odpłaciłabym mu
się… Nie, przecież to niemożliwe, jestem za słaba… Siedziałam tak w ciszy i
pozwoliłam moim emocją opaść.
-Nie, mój
ojciec nie żyje. Z tamtym mężczyzną, na szczęście, nic mnie nie łączy. – Drugie
zdanie powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.
Pierwszy raz
odkąd go poznałam z jego twarzy zniknął uśmiech. Chłopak zastanawiał się przez
chwilę co ma powiedzieć. W końcu odpuścił te refleksje i na jego twarzy pojawił
się uśmiech. Swoją drogą, o wiele ładniej wygląda z nim niż bez niego…
-Jesteś tu
nowy? – Zapytałam przerywając ciszę.
Taki
paradoks, na początku błagałam boga aby go uciszył, a teraz sama nakłaniam go
do rozmowy.
-Można tak
powiedzieć, dlaczego pytasz?
-Bo Cię tu
jeszcze nie widziałam… - Odpowiedziałam wzruszając ramionami.
-A ty? –
zapytał
-Co ja? A,
że od jak dawna tu jestem… Sprowadziłam się jakoś na początku lata. W sumie to
Nebula mnie tu przywlekła.
Uśmiechnęłam
się w duchu na tą myśl. Sięgnęłam po lampkę z winem i wyraźnie zawiodłam się
gdy zobaczyłam ją pustą.
-Ehh, na
mnie już czas. – Powiedziałam wstając.
-W takim
razie pozwól mi, że Cię odprowadzę. – Zaproponował życzliwie.
W sumie to
nie wiem na co liczył, ale gdy zobaczyłam jego zmieszaną minę gdy zostawiłam go
pod furtką to omal nie parsknęłam śmiechem. Lecz zamiast mojego śmiechu usłyszałąm
tylko jak krzyczy za mną:
-Dobranoc
Cathy!
No a było
tak miło…
Vis?
Od Viserysa CD Catherine
Spojrzałem
na swoją rozmówczynię. Rozmowa zaczęła powoli kleić się w spójną całość, choć
dziewczyna była z początku nie chętna. Wydawała się zmęczona moim towarzystwem.
Nie odpuszczałem, nie miałem ochoty spędzić dnia w samotności. Poprawiłem łuk i
kołczan. Zawsze je ze sobą nosiłem. Na wszelki wypadek. Oprócz tego miałem dwa
długie sztylety, którymi sprawnie się posługiwałem. Zatrzymaliśmy się przed
pieczarą.
- Daruję
sobie wejście tam. Obawiam się, że obce smoki nie będą zadowolone z mojego
towarzystwa. - powiedziałem z uśmiechem. Cathy wzruszyła ramionami i sama
weszła do pieczary. - Ale będę tu czekał!- zawołałem za nią. Obejrzała się i
posłała mi niechętne spojrzenie. Usadowiłem się na skale przed wejściem i
przymknąłem oczy. Jakieś pół godziny potem z pieczary wyszła dziewczyna. Podszedłem
do niej sprężystym krokiem.
- Panienka
pozwoli, że zaproponuję wypad na kieliszek wina?- powiedziałem. Catherine zawahała
się przez chwile.
- Czemu
nie...- przystała na propozycję. Potraktowałem to jak mały sukces.
- W takim
razie, ja stawiam. - powiedziałem wesoło. Poszliśmy do karczmy, która
znajdowała się niedaleko mojego domu. Znajomy karczmarz powitał mnie, jak
starego kumpla. Usiedliśmy przy ladzie. Wyciągnąłem dwie złote monety i podałem
je oberżyście.
- Dwa kieliszki wina, dla mnie i mojej
towarzyszki. - poprosiłem. Dziewczyna spuściła wzrok zakłopotana miejscem, w
którym roiło się od ludzi. Położyłem rękę na jej ramieniu.
- Wszystko w
porządku?- zapytałem cicho. Strąciła moją dłoń.
- Jasne, że
tak.- fuknęła. Podano nam zamówiony wcześniej alkohol.
- Vis, nie
jest ci gorąco w długim rękawie? Nigdy nie widziałem Cię w normalnych
koszulkach!- zarechotał karczmarz. Skrzywiłem się lekko znad kieliszka i
zerknąłem na Cathy, też ubraną w zdecydowanie nie letnie ubrania.
- Idź, ty się lepiej zajmij klientami. -
mruknąłem. Mężczyzna odszedł, a ja poczułem na sobie ciekawskie spojrzenie
dziewczyny. Westchnąłem i podwinąłem rękaw bluzy. Odsłoniłem blizny. Niektóre
były po poparzeniach, inne po cięciach tępych narzędzi. Zamrugała zaskoczona. Z
uśmiechem zakryłem rękę.
- Myślisz,
że nie wiem co się zasłania takimi ubraniami...? - spytałem niewinnie.
Catherine?
Od Catherine
Dzień ja co
dzień, słońce grzało niemiłosiernie, już dosyć miałam tego lata. To, moim
zdaniem, najgorsza pora roku. Jest gorąco, więc w długich ubraniach można się
wręcz ugotować, a ja nie ubiorę niczego co miało by choć trochę okryć mi ręce
czy nogi, wtedy byłoby widać wszystkie blizny, ludzie by pytali, albo, co
gorsze, patrzyli by na mnie tak jak wtedy. Z takim politowaniem, patrzyliby,
ale nic by z tym nie zrobili… Oprócz temperatury lato ma jeszcze więcej
negatywnych cech, na przykład to, że wszyscy wychodzą z domu aby ‘cieszyć się’
piękną pogodą. Ciężko jest przechodzić obok tych osób, wiedząc jak uśmiechają
się do osób, których nienawidzą, jak chowają swoje uczucia przed kimś kogo
kochają, bo boją się odrzucenia… No i kolejny minus lata, tak właśnie w tej
porze roku poznałam Aarona, czyli najbardziej irytującego chłopaka na świecie.
Tak myślałam, tylko, że dzisiaj mój punkt widzenia się trochę zmienił.
Mniej więcej
w porze obiadu wyszłam do Nebuli. Wzięłam ze sobą obfity kawał baraniny, aby smoczyca
się najadła. Po drodze spotkałam pewnego bardzo natrętnego chłopaka, to znaczy
dla mnie każdy był natrętny, ale z niewiadomych mi przyczyn on nie chciał mnie
zostawić w spokoju. Najpierw szedł obok mnie, bo poprosiłam go aby milczał, ale
tak piękna cisza nie trwała długo.
-Panienka
jest bardzo uparta. – powiedział.
-Owszem. –
Odpowiedziałam krótko.
-Na imię mi
Viserys, ale można mówić na mnie Vis.
-Cudownie.
I tak mniej więcej
wyglądała nasza rozmowa, chłopak był nieugięty. Jak bardzo niemiła bym nie była
to go nie zrażało. Szedł ze mną do samej pieczary. Po drodze oczywiście nie
wytrzymałam i zdradziłam mu swoje imię.
-Więc Cathy
czym się zajmujesz.
Musiałam się
nieźle powstrzymać żeby go nie zganić za to zdrobnienie.
-Jestem
szewcem, i na imię mi Catherine, nie Cathy. – powiedziałam maskując irytację. –
A ty? – spytałam z ciekawości.
Tak, to była
najgorsza rzecz jaką mogłam zrobić. Wykazałam zainteresowanie rozmową. Vis od
razu się ożywił i zaczął opowiadać o sobie, o tym, że jest piechurem, ale kocha
strzelać z łuku… Zorientowałam się, że teraz żadne zbywanie go już mi nie
pomoże, więc wciągnęłam się do rozmowy. Vis okazał się jednak całkiem
sympatyczny, i miły. Tak miły, to było dla mnie pojęcie obce. Po przebywaniu z
Aaronem przyda mi się trochę towarzystwa kogoś miłego…
Vis?
Subskrybuj:
Posty (Atom)